[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cię, podejrzewam, że nie pozostawiłeś sprawy samej sobie.
- A co mogÅ‚em zrobić? « , , . - -
- Nie wiem co, ale coś mogłeś.
- Na przykład dowiedzieć się, gdzie będziesz i kiedy?
Usiadła gwałtownie.
- I to właśnie zrobiłeś? Dowiedziałeś się, że mnie wysyłają
na konferencję? - Ponieważ nie odpowiadał, ponowiła pytanie:
- Dowiedziałeś się o tym? Ale jak?
- W życiu ważniejsze od tego, co się wie, jest to, kogo się
zna - odparł sentencjonalnie. - Mam przyjaciół...
- Jakich przyjaciół? Myślisz o Jonie i Kate?
- Nie, to nie była Kate. Ale wiesz co? Nadszedł czas, żebym
wszystko ci wyznał. Przecież odtąd mamy nie mieć tajemnic.
Tak, Jon dał mi sygnał.
Po prostu zabrakło jej słów. Okazało się, że to, co brała za
zbieg okoliczności, było zaplanowanym spotkaniem.
- Nie miej pretensji do Jona - ciągnął. - Męczyłem go tak
dÅ‚ugo, aż mi powiedziaÅ‚. Za wszelkÄ… cenÄ™ chciaÅ‚em ciÄ™ ponow­
nie zobaczyć.
- I pomyśleć, że to mnie nazywano swatką. Tymczasem
wszyscy dokoÅ‚a spiskowali, żeby mnie skojarzyć z tobÄ…. Kolej­
no Jon, Kate, Georgina, a nawet Richard; wszyscy wtrÄ…cili nie­
świadomie swoje słowo.
- Skoro to czas szczerych wyznań, jest jeszcze jedna rzecz
- zaczÄ…Å‚ Nick.
- Coś jeszcze nabroił?
- To mieszkanie u ciebie... zorganizowali Jon i Kate...
- Kate była w to zamieszana od początku? A ja myślałam...
- Jon i Kate nie majÄ… przed sobÄ… tajemnic.
- Ale ja sobie przypominam, że to Richard pierwszy zapro­
ponował, żebyś tu zamieszkał.
- Możliwe, ale to Kate podsunęła mu ten pomysł, więc kiedy
powiedziałem, że szukam mieszkania...
- Ale że też Kate nie poczuła się winna wobec Richarda!
Jest przecież jego wspólnikiem...
- Ona mi powiedziała, że od samego początku odnosiła się
do waszego małżeÅ„stwa sceptycznie. UważaÅ‚a, że jesteÅ›cie z so­
bą z przyzwyczajenia, a nie z miłości i że z tego nic nie wyj-
dzie. Kiedy się więc pojawiłem, Kate postanowiła mi troszkę
pomóc.
Helen zaniemówiła.
- No dobrze, ale czy skÅ‚adasz jakieÅ› reklamacje? Nie odpo­
wiada ci towar, jaki otrzymałaś?
To ją rozweseliło.
- Zdecydowanie żadnych reklamacji!
Przyciągnął ją do siebie i zaczął całować.
- Teraz nie ma na to czasu! - zaprotestowała i usiłowała się
wyswobodzić.
- Właśnie, że jest. Pracujemy dziś na drugiej zmianie. Mamy
masÄ™ czasu...
- Muszę coś załatwić w drodze do pracy...
- Poczekaj...
KoÅ‚o poÅ‚udnia Nick i Helen pojechali na cmentarz na wzgó­
rzu za Carisbrooke. Po drodze musieli omijać gałęzie drzew
połamanych w nocy przez szalejącą wichurę. Asfalt był także
zasłany mokrymi liśćmi. Na szczęście wiatr już ustał. Helen
trzymaÅ‚a na kolanach olbrzymi bukiet zÅ‚otoczerwonych chry­
zantem, a pod stopami jeszcze kilka w doniczkach.
- On takie najbardziej lubił - powiedziała. - Zawsze lubił
chryzantemy. .....>. " ,..-,.,
- %7Å‚aÅ‚ujÄ™, że go nie znaÅ‚em. To musiaÅ‚ być wspaniaÅ‚y czÅ‚o­
wiek - stwierdził Nick. - Skoro miał taką córkę...
Gdy wysiadali, wziÄ…Å‚ od niej bukiet i doniczki. - "
- Mam nadziejÄ™, że gdziekolwiek teraz jest, widzi nas i cie­
szy się. I wybaczy mi, że zabieram cię z jego ukochanej wyspy.
- Nick spoglądał na Helen z czułością. - Obiecuję mu solennie,
że jego córkę będę zawsze kochał i zawsze wspierał.
Helen ułożyła na grobie kwiaty i poprosiła Nicka, by ją na
kilka minut zostawił samą.
Nick opuÅ›ciÅ‚ malutki cmentarz i poszedÅ‚ kilkadziesiÄ…t me­
trów na sam szczyt pagórka, z którego roztaczał się przepiękny
widok na okolicÄ™. Na zboczu od strony morza przycupnÄ…Å‚ zamek
Carisbrooke, niby zakuty w kamieÅ„ olbrzym, który pilnuje wy­
spy. Poniżej zamku rozpościerała się wioska o tej samej nazwie,
skÄ…pana teraz w sÅ‚oÅ„cu, które jakby chciaÅ‚o wynagrodzić dewa­
stację spowodowaną przez huragan. Jeszcze dalej widać było
wody Solentu, a po drugiej stronie brzeg stałego lądu.
Przenosząc wzrok w lewo czy w prawo, czy też obracając
siÄ™ o sto osiemdziesiÄ…t stopni, aż po horyzont widać byÅ‚o upraw­
ne pola, wioski i nowe osiedle mieszkalne wyspy Wight.
Helen opuściła cmentarz i podeszła do Nicka podziwiającego
wspaniałą panoramę. Objął ją i przez długą chwilę patrzyli razem.
- Będzie ci brakować tego widoku, prawda? - spytał.
- Na pewno. Ale nie odjeżdżam daleko. Od czasu do czasu
będziemy tu wracać, prawda?
- Oczywiście. I w święto zmarłych będziemy przywozić
dzieci na grób dziadka. Czy ktoś się zajmuje tym grobem?
SprzÄ…ta?
- PoproszÄ™ o to Siobhan.
- JeÅ›li dobrze pamiÄ™tam, czujesz siÄ™ po części odpowiedzial­
na za jej ślub z Davidem? Podobnie jak za związek Kate i Jona
oraz ponowny ślub Georginy i Andrew?
- Przecież wiesz. Po co więc teraz pytasz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •