[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Na razie jeszcze niewiele. Ale nigdy nie wiadomo. Opowiadała mi dzisiaj znowu o dziejach partyzanc-
kich profesora. W jego oddziale walczyli jego przedwojenni uczniowie. Kilku ocalało. Rozproszyli się po woj-
nie po Polsce, ale pamiętali o profesorze. Pojawiali się od czasu do czasu u niego, aby powspominać...
 Adresy tych uczniów?
 Zapisałem!  W głosie porucznika zabrzmiał cień urazy.  Za kogo mnie uważasz?
 Dobra, dobra! Nie obrażaj się. Te adresy mogą się przydać. A teraz idz do domu, wypoć tę herbatę. I ju-
tro rano do roboty.
 Rozkaz!
Kapitan odłożył słuchawkę. Myślał o jutrzejszej rozmowie z Lonią.
Dziewczyna od chwili, gdy zobaczyła spinkę, stała się jakaś nieufna. W ogóle była chyba małomówna.
Ożywiała się tylko, gdy rozmawiali o dziadku. Wtedy mówiła więcej i jakby bardziej spontanicznie.
15
 Zna pani dobrze te zdjęcia?  kapitan rozłożył na biurku fotografie zabezpieczone w mieszkaniu profe-
sora.
Dziewczyna pochyliła się uważnie nad nimi, wpatrując się w każde z nich kolejno.
 Znam. Oglądałam je wiele razy. To były najdroższe pamiątki dziadka. Uchowały się, bo zakopał je w
ziemi, w metalowej puszce po masce przeciwgazowej. Na każdym z nich jest, jak pan widzi, data. To przedwo-
jenne zdjęcia.
Objaśniała każdą fotografię z osobna, opowiadając, w jakich okolicznościach była robiona. Wymieniała
nawet nazwiska niektórych osób. Zapamiętała je z rozmów z dziadkiem, gdy posługując się zdjęciami, opowia-
dał jej o swojej pracy w prowincjonalnym gimnazjum.
 Tu brak jednego.  Spojrzała jeszcze raz na biurko.  Z 1938 r. Gdzie je pan ma?
 Chwileczkę... zaraz...  Kapitan przesunął oczyma po rozłożonych fotografiach.  O jakie zdjęcie pani
chodzi? Tu są wszystkie, które zabraliśmy z gabinetu profesora. Nie było ich więcej.
 To z moim tatusiem.  Dziewczyna zaczęła się denerwować.  Tatuś chodził przed wojną do gimna-
zjum, w którym uczył dziadek. Zdjęcie było z wycieczki  wyjaśniała gorączkowo.  Ja nie miałam żadnej
przedwojennej fotografii tatusia. Dziadek trzymał to zdjęcie wraz z innymi. Mówił, że mu jeszcze jest potrzeb-
ne, ale obiecał, że mi je kiedyś da...
 Jest pani pewna, że było ono do chwili śmierci profesora?
 Oczywiście! Gdy porządkował te swoje notatki, segregował także zdjęcia. To, o którym mówię, położył
na wierzchu. Widziałam... jestem pewna. Gdzie mogło się podziać?
 Zdaje się, że wiem...
 ?
 Na razie trudno mi o tym z panią mówić. Przyjdzie czas, że wszystko wyjaśnimy. To bardzo ważne, co
mi pani powiedziała.
Lonia patrzyła na kapitana. Wyraznie czytał w jej oczach, że nie rozumie, o co chodzi. Ale nic zadawała
więcej pytań. Spokojnie jak zawsze, z właściwą jej godnością, skinęła głową na pożegnanie.
Zaledwie zamknęła drzwi za sobą, zadzwonił do Aęskiego.
 Zaraz wyruszysz w objazd  pasterski".
 Dokąd?
 Wpadnij tu do mnie. Wszystko wyjaśnię.
Wyraznie zaciekawiony Aęski zameldował się natychmiast.
 Dawaj te adresy! No, tych uczniów profesora, o których mówiła Karolowa. Co się gapisz? Nie rozu-
miesz?
Po czym kapitan przedstawił przyjacielowi pokrótce swoją hipotezę.
 Pytać także o zdjęcia z ich czasów gimnazjalnych?  dopytywał się Aęski.
 Oczywiście! Takich zdjęć musiało być przynajmniej tyle, ilu uczniów brało udział w tej wycieczce. Mo-
że któryś z nich zdołał je zachować? Musimy je mieć. To może być klucz do rozwiązania tej zagadki.
 Czy ty nie przesadzasz, Witek?  Porucznik sceptycznie oceniał sytuację.  Czego się spodziewasz,
nawet jeśli odnajdziemy to zdjęcie?
 Trudno mi powiedzieć. Ale oceń sam: zdjęcie zniknęło wraz z kilkoma kartkami dziennika profesora.
Niewątpliwe jest dla mnie, że na tych brakujących kartkach był jakiś zapis, dotyczący napadu bandy na to mia-
steczko i bestialskiego spalenia ludzi  referował.
 Ale co wspólnego ma z tym zdjęcie? Przecież sam mówiłeś, że pochodzi z 1938 r.
 Nic rozumiesz? Przecież, być może, na tym zdjęciu figuruje ktoś, kto wolałby, aby go nie rozpoznano.
 Ktoś, kto w czasie okupacji należał do bandy?
 Oczywiście! Porucznik Aęski tarł czoło.
 To istotnie ciekawe. Czekaj: to znaczy, że profesora mógł zamordować człowiek obawiający się, że ten
go zdemaskuje. Dlaczego jednak czekał tyle lat? Przecież od czasu wojny...
 Brynicki mówił mi  wyjaśniał dalej kapitan  że profesor powiedział w ubiegłym roku, będąc z nim
na Dolnym Zląsku:  zobaczyłem widmo".
 I nic mi o tym nie powiedziałeś?  Aęski był wyraznie rozżalony.
 Nie mówiłem, bo sam na razie błądziłem w chaosie tych wszystkich informacji. Zresztą ty byłeś przejęły
hipotezą, która nasuwała się w związku z Aabęckim.
 Właśnie, co z Aabęckim?  Porucznikowi mijała już chwilowa uraza.
 Zaprosiłem go tutaj na dwunastą. O, pewnie już czeka. To oczywiście musi być wyjaśnione. A ty, Jurek,
ruszaj! I nie przepadaj. Dzwoń!
To ostatnie zdanie dodał już z rozpędu, bo przecież wiadomo było, że Jurek będzie sygnalizował ważniej-
sze informacje.
 Jeśli Aabęcki czeka, powiedz mu, że może wejść  rzucił jeszcze za porucznikiem zamykającym już
drzwi.
Aabęcki rzeczywiście czekał na korytarzu. Siedział na ławce przygarbiony i skulony. Przysunął tuż do sie-
bie korytarzową popielniczkę. Aęski, mijając go i informując, że już może wejść do kapitana, rzucił okiem na tę
popielniczkę. Piętrzył się w niej stos niedopałków.
Facet zatrucia nikotyną dostanie przy takim tempie  pomyślał, skądinąd nie bez satysfakcji uświadamia-
jąc sobie, że Aabęcki ma potężnego stracha. Obejrzał się jeszcze za nim. Młody człowiek niepewnie naciskał
klamkę drzwi do sekretariatu. Równie niepewnie  czego już porucznik nie widział  przekraczał próg gabi-
netu kapitana. W głowie kotłowały mu się myśli. Czuł, że dłużej nie potrafi ukrywać faktu swojej obecności w
mieszkaniu profesora w ów tragiczny dzień. Chwilami sam sobą się brzydził, że nie może opanować strachu.
Męczyły go pytania matki, która widząc, że nie śpi, nie je i całymi dniami leży na tapczanie, usiłowała wydobyć
z niego przyczynę tego stanu. Napomykała też chwilami o osieroconej Loni. Dawała do zrozumienia, że wła-
śnie teraz, w nieszczęściu powinien być przy dziewczynie.
Nie! To wszystko było nie do wytrzymania. Musi zdobyć się na odwagę. Siedząc w korytarzu, wszystko
jeszcze raz przemyślał. Może uwierzą, że nie miał nic wspólnego z zamachem na profesora? Ten kapitan wy-
dawał mu się człowiekiem rozumnym, niejedno rozumiejącym. Ostatecznie wiedzieli przecież o tej spince. I jak
dotąd  nie wyciągali z tego żadnych konsekwencji. Aabęcki podniósł głowę, spojrzał przed siebie i napotkał
uważny wzrok kapitana patrzącego nań zza biurka.
 Niech pan siada, panie Aabęcki  zabrzmiał spokojny głos.
 Ja właśnie...
 Pogadamy trochę...
Kapitan, wydawało się, nie spieszył się, nic byt zbytnio zainteresowany tym, co za chwilę miał powiedzieć
Aabęcki.
Istotnie. Aabęcki prawidłowo wyczuwał sytuację. Kapitan patrzył na niego, oceniając mizerność jego syl-
wetki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •