[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo jestem wdzięczna wam obojgu - zwróciła się do Gi-
deona. - Słuchajcie, wy też wezmiecie tutaj ślub? - wypaliła.
- Nie!!!
- Nie, Cryssie - odparł Gideon spokojnie. - Znajdziemy jakieś inne miejsce. I na
pewno cię zaprosimy.
- Gideon, co ty bredzisz! - zdenerwowała się Josie.
Odwróciła się, by zabić go spojrzeniem, ale nim zdążyła to zrobić, nastąpiło to, co
powinno się wydarzyć w każdej przyzwoitej bajce. Książę pocałował Kopciuszka. I to
tak, że biedna dziewczyna straciła głowę.
- Chodzmy stąd - powiedział, biorąc ją za rękę. - Jesteś na nogach od bladego świ-
tu.
- Słuchaj, ale...
- Wiem, wiem. Znamy się zaledwie trzy dni. To chciałaś powiedzieć, prawda?
- Tak.
- I bardzo dobrze. Powinniśmy się cieszyć, że tak doskonale się rozumiemy.
- Ale to przecież niemożliwe...
R
L
T
- Tak to już jest z prawdziwą miłością. Spada jak grom z jasnego nieba. Obydwoje
znalezliśmy się tu przypadkiem. Widocznie tak miało być.
- Sama nie wiem... Nie wiem, co powiedzieć... - jąkała się, choć miała zupełną ja-
sność co do tego, że chce zostać z nim do końca życia.
- Proponuję, żebyśmy mimo wszystko przeżyli okres narzeczeństwa. Tylko bardzo
krótki - zaznaczył.
- Rekordowo krótki?
- Tak jest.
- I co będziemy robić?
- Będziemy chodzić na randki, do kina. Poznasz moich rodziców. Będziesz mi go-
towała kolacje. A jak już będziesz pewna, że chcesz za mnie wyjść, wezmiemy ślub.
- A dziś w nocy? - szepnęła.
- Dziś w nocy będziemy liczyli gwiazdy.
Zlub Josie Fowler i Gideona McGratha odbył się trzy miesiące pózniej na jednej z
maleńkich tropikalnych wysp, która jeszcze nie została odkryta przez przemysł tury-
styczny. Uroczystość była kameralna. Josie nie miała orszaku druhen, tylko jedną, za to
najbliższą jej osobę w charakterze świadka. Sylvie. Nie było powodzi kwiatów, tylko
dzikie storczyki porastające wyspę. Zamiast muzyki był śpiew ptaków, granie świerszczy
i rechotanie żab.
Kolacja również nie była wystawna. Nielicznym gościom podano proste, za to
niezwykle smaczne potrawy. O zachodzie słońca państwo młodzi zostawili ich i poszli
plażą do małego domku, który wynajął Gideon.
Najpierw szli spokojnie, trzymając się za ręce. Kiedy byli pewni, że nikt ich już nie
widzi, puścili się biegiem, śmiejąc się i przeskakując przez fale.
Wpadli do środka przez szeroko otwarte drzwi na taras. Gideon wziął Josie na ręce
i zaniósł do sypialni. Tam posadził ją na łóżku obsypanym płatkami róż i wręczył jej
białe duże pudło.
- Jeszcze jeden prezent? - zdziwiła się.
- Ten jest wyjątkowy.
R
L
T
- Przecież wiesz, że nie zależy mi na żadnych prezentach. Chcę ciebie - wyznała.
- Myślę, że akurat ten ci się spodoba.
- Mówisz? No dobrze... Ciężki, więc to na pewno nie brylanty - mówiła, rozwiązu-
jąc wstążki.
- Ale o wiele cenniejszy.
- Zaraz się przekonamy... - mruczała. - Czemu tak na mnie patrzysz? Gideon, o co
chodzi?
Pierwszą rzeczą, którą wzięła do ręki, były medale ojca. Odłożyła je ostrożnie na
bok i sięgnęła po album ze zdjęciami.
- Och... - westchnęła przez łzy, patrząc na rodziców. Mamę jako młodą dziewczy-
nę, ojca w mundurze, ich ślubne zdjęcie. - To ja na moim pierwszym rowerze - szepnęła.
- W fioletowej sukience. Co za niespodzianka!
- Mówiłam ci już, jak bardzo cię kocham? - zapytała, obejmując go za szyję.
- Dzisiaj już ze dwadzieścia razy.
- To powiem to jeszcze raz. Kocham cię. I dziękuję, że pomogłeś mi odzyskać
przeszłość.
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •