[ Pobierz całość w formacie PDF ]
S
R
Hanna na pół siedziała, na pół leżała, wtulając się w ramiona Maxa, kiedy
na ganek szybkim jak burza krokiem weszła Lillian. Zawahała się przez chwilę,
zaskoczona ich widokiem. Była najwyrazniej wściekła.
- Ci wszyscy mężczyzni... - powiedziała tylko i ruszyła do środka.
Hanna przekręciła się, by móc spojrzeć Maxowi w twarz.
- Co jej jest?
Max roześmiał się przewrotnie.
- Może Pete nie jest wcale taki niepełnosprawny, jak myśleliśmy?
ROZDZIAA SZÓSTY
W chwilę potem jak Lillian zniknęła na górze, rozległ się dzwonek
telefonu. Siedząca na ganku para uśmiechnęła się do siebie. To Pete" -
powiedzieli równocześnie, a Hanna dała głową znak, że nie podejdzie do
telefonu - poczeka, aż Lillian podda się i sama odbierze. Lecz tak się nie stało.
Telefon dzwonił i dzwonił, ale w domu nie było nikogo, komu by to
przeszkadzało. Pani Phillips nie mogła go słyszeć, Geo spał jak suseł, zmęczony
po całym dniu zabawy; zresztą aparat na piętrze stał daleko od jego pokoju.
Uporczywe dzwonienie mogło przeszkadzać tylko Lillian. A może właśnie
sprawiało jej przyjemność?
Wtem odezwał się głos w stojącym przy drzwiach odbiorniku radia CB.
- Czternaście dwadzieścia dwa wzywa czternaście trzydzieści sześć.
- To Pete do mnie. Niepokoi się pewnie o Lillian - powiedziała Hanna
wstajÄ…c.
- Ja odpowiem - Max wyzwolił się z jej objęć, wstał i na miejscu, gdzie
siedział, położył wielką poduszkę, by Hanna mogła na niej położyć głowę. Głos
z radia odezwał się ponownie. Max wszedł do holu.
- Cześć, mówi Max. Szukasz kogoś? - powiedział wesoło.
S
R
W ten sposób Pete nie musiał wymawiać imienia Lillian, bo przecież w
swoich odbiornikach sąsiedzi na pewno słuchali tej rozmowy z wypiekami na
twarzy.
- Tak - zabrzmiała krótka odpowiedz.
- Wszystko w porządku, ale mieliśmy tu podmuch bardzo chłodnego
wiatru od północy.
- Tak? Powiedz coś więcej.
Max roześmiał się, nie okazując zrozumienia. - Alarm odwołany -
zakończył zwyczajową formułą.
- Szkoda, że nie dla mnie - mruknął Pete zamiast standardowej
odpowiedzi.
Telefon dzwonił nadal, a tymczasem w radiu CB co najmniej cztery osoby
stawiały w tej lub innej formie pytanie: Co się tam u was dzieje?"
- Nic takiego - odpowiedział Pete rozdrażnionym głosem, ale telefon nie
przestawał dzwonić. Wreszcie Pete zrezygnował - Lillian postawiła na swoim.
Max wrócił na ganek i usiadł z powrotem obok Hanny. Ustami zaczął
błądzić po jej twarzy, odnalazł gorące wargi. Dobrze mu było, kiedy czuł, jak
drży w jego objęciach, jak rwie się jej oddech, a palce zaciskają na jego
ramionach. Przywarła do niego całym ciałem, śmiało, bez skrępowania. Po
chwili jednak nagłym ruchem oderwała się od Maxa, tak jakby przypomniała
sobie niespodziewanie o czymś ważnym.
- Jeszcze troszeczkę - poprosił.
- Muszę iść się uczyć.
- Przyjmij mnie na lokatora. Mogłabyś rzucić pracę... bawilibyśmy się
razem w dom.
Tak, to byłaby zabawa w dom - pomyślała. Nigdy dotąd nie wątpiła w
celowość swego postanowienia, że najpierw musi skończyć naukę, a teraz była o
tym jeszcze bardziej przekonana, niż przedtem.
- Naprawdę muszę się uczyć, Max.
S
R
- Jestem pewien, że uda mi się przekonać obie panie, by zgodziły się mnie
przyjąć. Gdyby nie ta historia z Peterem przed chwilą, to Lillian uważałaby
mnie nadal za istotę ludzką. Powinienem dać Peterowi w nos.
- On ma i tak dość problemów.
- A propos problemów, mam tu pewną niespodziankę - mówiąc to ocierał
siÄ™ wymownie o jej plecy.
- Naprawdę muszę już iść - powtórzyła bezlitośnie.
- Uważam, że wobec mnie też masz pewne obowiązki. Jestem ranny,
potrzebuję troskliwej i czułej opieki.
- Ciekawa jestem, jak wytłumaczysz te szwy pani Phillips, kiedy
zdejmiesz bandaż. Ona już zauważyła, że opatrunek był zrobiony bardzo
fachowo. To jeszcze można jakoś wyjaśnić, ale szwy to już co innego.
- Jestem jak bohaterowie z westernów - umiem sam sobie zestawić
złamaną kość i zszyć ranę - powiedział z poważną miną.
Roześmiała się w odpowiedzi.
- Jesteś bez serca, skoro możesz się z tego śmiać. Ty nie wiesz nawet, jak
to boli, kiedy siÄ™ szyje ranÄ™...
- Max, idz wreszcie do domu!
- Ja nie mam domu - powiedział z udawaną melancholią, spoglądając
wymownie na ulicÄ™.
- Przynajmniej mi nie wmawiaj, że wyganiam cię głodnego na ulicę -
odcięła się Hanna.
- No tak - westchnął. - Czy to mięso, które ci przyniosłem, już się
skończyło?
Przytaknęła. Czyżby nie zdawał sobie sprawy, że sam zjadł połowę
tamtego ośmiokilowego kawałka?
- No to teraz kupię jakąś większą porcję wołowiny.
- Nie zgadzam siÄ™.
S
R
- Dlaczego? - spytał wyraznie zaskoczony. - To się przecież bardziej
opłaca, niż kupować na porcje.
- Nie - jej głos przybrał ostry ton. - Nie chcę trzymać w lodówce takiego
wielkiego kawałka. Nie mam tyle miejsca. Zresztą panie nie jedzą dużo
wołowiny.
- Ale ja tak.
- Nie możesz przychodzić tu codziennie na kolację. To nie robi dobrego
wrażenia.
- Co ty mówisz? Przecież są trzy przyzwoitki.
Zresztą, jestem najzupełniej niegrozny. Nie mam zamiaru psuć ci
reputacji. ChcÄ™...
Mówił coś dalej, ale Hanna już tego nie słyszała. Powiedział, że nie
zrujnuje jej reputacji i była to prawda, bo jej reputacja i tak już była zrujnowana.
Mężczyzna taki jak Max nie może jej zaszkodzić - raczej odwrotnie, to ona jest
dla niego zagrożeniem.
Do święta Czwartego Lipca zostało jeszcze kilka dni. Max zabierze ją ze
sobą na piknik, spotka tam kolegów z posterunku policji. No cóż, w dzisiejszych
czasach mężczyzni dość śmiało pokazują się z kobietami, które występują w roli
ich czasowych przyjaciółek. Ludzie pomyślą, że Max z nią sypia. Powiedzą: Ta
Hanna Calhoun ostrzy sobie zęby na naszego Maxa. Ciekawe, czy jego rodzina
o tym wie?"
W swojej rodzinie była pierwszą osobą, która wywołała taki skandal.
Wszyscy jej przodkowie i krewniacy byli tak zwanymi porzÄ…dnymi ludzmi
- no, może czasem któryś z nich wyprodukował trochę bimbru. Tylko ona
została panną z dzieckiem. W ich oczach wyglądała na dziewczynę łatwą i nie-
moralną - tak zresztą wyrazili się o niej rodzice Bernarda. Była pierwsza, a
przynajmniej pierwsza, która dała się złapać. Bernard nie żyje, a ona nie miała
nigdy nawet jednej randki z mężczyzną. Jakim to zrządzeniem losu znalazła się
w tej sytuacji?
S
R
Dobrze zrobiła wyjeżdżając z domu i przenosząc się na północ. Tam, w
jej miasteczku, mężczyzni uważali ją za łatwą zdobycz. Musiała im udowadniać,
że się mylą. Nie było to łatwe: dwa razy potrzebowała pomocy brata, aby
pozbyć się natrętów. Wyśmiali go zresztą, mówiąc, że to Hanna ich zaczepia.
Któregoś razu jedna z sióstr Hanny spotkała ją na ulicy, otoczoną przez
grupę agresywnych mężczyzn. Hanna płakała; siostra wpadła w szał, zaczęła ich
okładać torebką i kopać po nogach. Zmiali się, proponowali wspólną zabawę".
Widzisz? - krzyczała siostra - To wszystko przez ciebie!"
Ludzie z okolic górskich mają wedle powszechnej opinii raczej
staroświeckie poglądy życiowe. Hanna rozumiała jednak, że moralność jest
rzeczą ważną. Sama padła ofiarą purytańskiego kodeksu obyczajowego, w
którym nie ma miejsca na niuanse. Choć kodeks ten okazał się dla niej pułapką,
rozumiała jego znaczenie.
Cóż - jednak Max pociągał ją, a ona najwyrazniej też nie była mu
obojętna. Pochodził z porządnej farmerskiej rodziny, która wyznawała
tradycyjne wartości - podobnie jak jej rodzina. Tacy ludzie na pewno jej nie
zaakceptują. Nie powinna się z nim więcej spotykać. Bała się, że sprawa zajdzie
za daleko, że oboje dojdą do punktu, z którego trudno już się będzie wycofać.
Inna sprawa, że nigdy dotąd nie czuła się tak bezpiecznie, jak teraz - w tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]