[ Pobierz całość w formacie PDF ]

twarzą w twarz. Przytrzymał ją jednak mocno za ramiona i
popchnął do przodu. Wydawało się, że nie ma innego wyjścia,
poszła więc przed siebie.
Zrobiła parę kroków i ogarnęła ją złość, że oto wykonuje
polecenia jakiegoś nieznajomego; wściekle rozgniewana
sposobem, w jaki ja potraktowano, odwróciła się,
W lesie było bardzo ciemno. Z trudem można było
rozpoznać zarysy pni drzew. Wpatrywała się w ciemność z
nadzieją, że jeśli po wypuszczeniu jej napastnik stanął bez
ruchu, to z pewnością go dojrzy. Nic jednak nie spostrzegła
Nie było śladu żadnego człowieka, nie było słychać
najmniejszego szmeru.
Stała niezdecydowana, zastanawiając się, czy nie powinna
na przekór nieznajomemu wrócić do przemytników. Potem
przyszło jej do głowy, że przecież mógł być jednym z nich.
Jak bowiem inaczej mógłby odgadnąć, że przyniosła ze sobą
pieniądze, które chciała zainwestować w ich następną
wyprawę do Francji?
Przez kilka minut stała, nie wiedząc, co powinna zrobić.
Teraz dopiero uświadomiła sobie, że bardzo bolą ją usta i
podbródek, a skutkiem uścisku ramienia napastnika były co
najmniej potężne siniaki, może nawet złamane żebra.
W walce z nim nie miałaby żadnej szansy i dlatego musi
zrobić to co jej nakazał.
Kipiała gniewem, którego nie potrafiła opanować.
Pierwszy raz w życiu ktoś ją pokonał, ktoś udaremnił jej
zamiary. Dodatkowo irytowało ją to, że nie wiedziała, kim był
napastnik ani jak wyglądał.
Lorinda wyszła ze stajni z płonącymi policzkami i
uśmiechem na ustach. Właśnie wróciła do Priory. Cały
poranek ujeżdżała dzikiego zrebca dla jednego z farmerów
mieszkających na terenie ich posiadłości.
Farmer opowiedział jej, jak to kupił go na targu w
Falmouth i dopiero po powrocie do domu zorientował się, że
koń nie umie chodzić pod siodłem.
- Taniom go kupił, jaśnie panienko - powiedział z
wyraznym akcentem - teraz to wiem, żem forsę zmarnował.
- Ja ci go ujeżdżę - powiedziała Lorinda z nagłym
błyskiem w oczach.
- Dziękuje pięknie, jaśnie panienko, tylko ja bym nie
chciał, żeby panienka sobie kark skręciła.
- Na pewno tego nie zrobię - uspokoiła go Lorinda.
Zmagała się ze zrebakiem prawie dwie godziny, pod koniec
jednak nie było wątpliwości, kto był w tym pojedynku
zwycięzcą. Koń dużo jeszcze wymagał pracy, ale poczuł już,
że Lorinda jest górą. Ona zaś wiedziała, że niedługo będzie
reagował na jej polecenia.
Na podjezdzie przed domem zobaczyła bardzo elegancką
bryczkę zaprzężoną w dwa konie kasztanowej maści i tak
wielkiej urody, że na ich widok wstrzymała oddech. Ponieważ
stał przy nich jakiś stajenny, Lorinda zorientowała się, że
właściciel bryczki musi być w domu z jej ojcem.
W korytarzu przyśpieszyła kroku, zastanawiając się, kto
składa im wizytę.
Nawet nie przyszło jej do głowy, żeby się przebrać. Miała
na sobie bryczesy ojca, długie, czarne buty do konnej jazdy i
srebrne ostrogi. Dzień był gorący, więc górę stroju dopełniała
tylko chłopięca koszula i jedwabna apaszka, którą przewiązała
szyję.
Był to odpowiedni strój do ujeżdżania konia, jednak
farmer przyglądał się jej z pewnym zdziwieniem. Uznała
więc, że im wcześniej się przyzwyczają do jej wyglądu, tym
lepiej.
To, czego dokonała tego poranka, nie byłoby możliwe,
gdyby miała na sobie krępujący ruchy damski strój i gdyby po
damsku dosiadała konia.
Włosy zaczesała do tyłu w kok, który był mocno
zawiązany, kiedy rozpoczynała swoje poranne zmagania.
Teraz jednak kosmyki włosów, które się z niego uwolniły,
opadały lokami na czoło.
Nie zwracając uwagi na swój wygląd, Lorinda otworzyła
drzwi do salonu.
Jak można było przypuszczać, ojciec nie był sam. Stał
wraz z gościem przy oknie, żywo o czymś rozprawiając.
Kiedy weszła, obaj odwrócili się w jej stronę. Nieznajomy był
wysokim, barczystym mężczyzną i w jakiś szczególny sposób,
choć nie potrafiła tego określić, różnił się od wszystkich
mężczyzn, jakich do tej pory spotkała w życiu. Właściwie nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •