[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pani Elżbieta pocieszała mnie, jak mogła, ale cóż mia-
łam powiedzieć tej zacnej osobie o przyczynie moich łez? Nie wiedziała nic o morderstwach w
Zwierniku, nie wtajemniczałam jej w ten koszmar. Wykręciłam się byle czym, ot, przypomniał mi się
rzekomo rodzinny dom.
Nie tylko Andrzej Rot unikał bezpośredniego zetknięcia się ze mną, ja również robiłam wszystko,
żeby zniechęcić go do ewentu-alnego zbliżenia się. Przede wszystkim zawsze i wszędzie chodzi-
łam z panią Elżbietą. %7łartowano już nawet z nas, że takie  nieroz-
łączki . Pewnego dnia jednak wyszłam na deptak sama. Pani Elż-
bieta zle się czuła po zabiegach i musiała poleżeć w łóżku. Prosiła, abym przyniosła jej krople z
apteki. Dzień był piękny, słoneczny, lekko mrozny. Z przyjemnością wdychałam rześkie powietrze.
Oprócz kropli kupiłam jeszcze czasopisma i przysiadłam na chwilę na ławce, wystawiając twarz ku
słońcu. Przymknęłam oczy i postanowiłam nie myśleć w ogóle o niczym, tylko o tym, jak przyjemnie
jest czuć na czole i policzkach ciepło słonecznych promieni.
Nagle tuż obok mnie rozległ się znajomy głos:

Dzień dobry, pani Anno.
Masz, babo, placek, przemknęło mi przez myśl. Nie trzeba mi było wychodzić samej. Dopadł mnie.
Na co mi to?
Otworzyłam oczy i popatrzyłam niechętnie.

Dzień dobry, panie inżynierze  odparłam lodowato.
156
Nie zraził się moją arogancją.

Czy miała pani ostatnio jakieś wiadomości ze Zwiernika?
 zapytał.

Nie  odpowiedziałam kwaśno.  Chyba żeby uwzględnić wampira. Bo jak wiadomo, ja mam z nim
kontakt duchowy.

Gorzko pani żartuje, pani Anno  głos jego zabrzmiał łagodnie, lecz jak mi się wydało, z odrobiną
przekory  i trudno się temu właściwie dziwić. Ale ja dlatego pozwoliłem sobie podejść do pani, że
mam ważną wiadomość. Trudno wprawdzie nazwać ją dobrą, ale...
Zerknęłam na niego z niepokojem. Cóż to znowu? Ważna wiadomość i niedobra? Właściwie dobra
mogłaby być jedna: że złapali mordercę.
Niewzruszony moim niedowierzaniem ciągnął dalej:

Kilka dni temu zamordowana została Jarmilowa. W ten sam sposób co pani Róża Czempińska.
Mordercą ujęto. Okazał się nim Jarmil. Wojciech Jarmil. W związku z tym oskarża się go również o
tamte zabójstwa...
Rozdział 8
Wracałam do Zwiernika jak na skrzydłach. Wszystko, co wią-
zało się z tym miastem, a co w ciągu spędzonych w Krynicy tygodni odpychałam od siebie ze
wstrętem i zgrozą, znów powróciło teraz do mnie, bliższe jeszcze niż dawniej. Oddalały się
natomiast i traciły na wadze problemy, którymi żyło się w uzdrowisku, kur-czyły się do właściwych
rozmiarów drobne kłopoty w rodzaju zaniepokojenia, czy długa będzie dziś kolejka w pijalni, co
powie lekarz na kontrolnym badaniu, co dadzą wieczorem na kolację i czy panna Kicia, siadująca z
nami przy stoliku w jadalni, będzie mogła liczyć na dalszy ciąg romansu z panem Lolem, gdy oboje
powrócą w domowe łódzkie pielesze.
Wracałam skrzydlata, bo z obcego mi światka, w którym by-
łam zaledwie gościem, dążyłam do siebie, do domu. Zwiernik był
mój, własny, i ja należałam do niego całą sobą. Ja składałam się na jego życie, on kształtował moje.
Nie zdawałam sobie z tego dotychczas sprawy, odczułam to dopiero teraz  tak kochankom potrzebna
bywa rozłąka, aby mogli uświadomić sobie głębokość wzajemnych uczuć. Biegłam tym bardziej
niecierpliwa, że pragną-
ca z całego serca pojednania z ludzmi, z których życiem zrosło się moje życie. Znałam ich wady,
grzechy i błędy, mogłam czuć do nich piekielny żal, że tak bez zastanowienia odebrali mi swoje 158
zaufanie  ale oni byli moi. Razem z całym bagażem rozumnych poczynań i balastem nierozumnych
odruchów. Byłam gotowa wszystko im wybaczyć, aby tylko móc nadal żyć z nimi i wśród nich, w
otoczce wspólnych nam wszystkim spraw, dzieląc z nimi powszednią pracowitą krzątaninę,
wypełniającą dni smutku i dni radości. Kochałam ich.
Przyjechałam do Zwiernika pociągiem w nocy, a już rano cwa-
łowałam co sił do ośrodka.
Pierwszą osobą, która mnie powitała u progu przychodni tak wylewnie, jak dawno nie widzianą
najmilszą sercu istotę, była Jula Kordaszewska.
Miotała się po korytarzu z wózkiem, w którym wrzeszczał Ja-siulek, i dwuletnią Cesią, płaczliwie
protestującą przeciwko wizycie u dentystki. Z niekłamaną tkliwością patrzyłam na niezgrabną,
przysadzistą postać naszej generalnej plotkarki; gotowa byłam z największym rozczuleniem przytulić
do piersi jej paskudnego Jasiulka, stale przegrzewanego, wiecznie kapryszącego z powodu skazy
białkowej, czego mama nie była w stanie pojąć. Zabeczany, usmarkany i z buzią pokrytą wysypką 
wydał mi się najpiękniej-szym dzieckiem pod słońcem. Pomogłam ustawić wózek, oddałam Ceśkę
pod opiekę Małgosi, naszej dentystki, i przytrzymałam drzwi, żeby Kordaszewska mogła się przez nie
przecisnąć do po-czekalni z wielkim tobołem, w którego środku brykało wściekle nóżkami spocone
biedactwo, Jaś.
 Oj, siostro, siostro kochana!  powtarzała w kółko Jula 
żeby siostra wiedziała, jak ja się cieszę, że nareszcie siostrę widzę.
Wszyscy już tak czekaliśmy, tak nam tu siostry brakowało...
Aha, pomyślałam, więc to ma być po prostu tak, jak gdyby 159
nigdy nic się nie stało. Ani słowa o tym, co było. Dobrze, niech im będzie. Przyjmuję propozycję do
wiadomości. Zażartowałam bez-trosko:

No, przecież nie zostawiłam was jak sieroty. Pajdowa mnie zastępowała...
Na czas mojej nieobecności Wisię Pajdową wypożyczono z powiatowego szpitala. Nie znalazła ona
jednak uznania w oczach moich podopiecznych. Jula gderała:

Iiii tam. Za przeproszeniem, ani się ona umywa do naszej kochanej, złociutkiej siostry Anny, co to
wszystko o każdym naszym dzieciaku wie. A to karty Pajdowa pomyli, a to znów nie ma pojęcia, na
co które dziecko uczulone. A na nasze Zalipie to już w ogóle nie chciała przyjeżdżać...

Dobrze wam tak  zgromiłam ją, udając gniew.  Przynajmniej teraz będziecie mnie doceniać.
Klasnęła, swoim zwyczajem, w dłonie. Miała je wolne, bo Jasiulka dała do potrzymania mnie.

Siostro, co też siostra mówi, złociutka?! Całe nasze Zalipie tylko czekało na siostrę...

Co?!  przeraziłam się  wszyscy chorzy?

Skądże znowu  pochyliła się w moją stronę i zaszeptała poufale:  Siostra przecie wie. Hajduk mój
brat. Hajduki akurat srebrne wesele sprawiają. Wszystkie zalipiaki przyjdą na ten ich jubel, bo my
wszyscy na Zalipiu krewni, jak nie tak, to siak. No i mówi wczoraj do mnie Hajduczka, znaczy się
moja bratowa:  Bę-
dziesz jutro, Julka, w ośrodku, zobacz, czy siostry Anny jeszcze nie ma. A może już wróciła. To [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •