[ Pobierz całość w formacie PDF ]

opowiedzianą przy stole we wtorek wieczorem.
Black był wystarczająco szczery w tej sprawie.
- Tak, rzeczywiście opowiedziałem im tamtą historię, teraz to sobie przypominam.
Chap zastrzelił się na farmie w Afryce. Użył strzelby na gawrony, którą przyłożył sobie do
podniebienia, kula utkwiła w mózgu. Lekarze głowili się nad tym bez końca, nic nie było
widać, z wyjątkiem odrobiny krwi na wargach. Ale co...
- Co to ma wspólnego z panem Maltraversem? Widzę, iż nie wie pan, że obok ciała
znaleziono strzelbę na gawrony.
- Chce pan powiedzieć, że moja opowieść zasugerowała mu... och, to straszne!
- Niech pan z tego powodu nie rozpacza, doszłoby do tego tak czy inaczej. No cóż,
muszę zadzwonić do Londynu.
Poirot odbył długą rozmowę telefoniczną i wrócił zamyślony. Po południu wyszedł
sam, ale dopiero o siódmej oświadczył, że nie może tego dłużej odkładać, musi przekazać
nowiny młodej wdowie. Współczułem jej bardzo. Zostać bez grosza, wiedząc, że mąż się zabił,
aby zapewnić jej przyszłość, to brzemię trudne do udzwignięcia dla każdej kobiety. %7ływiłem
jednak cichą nadzieję, że może Black będzie mógł ją pocieszyć, gdy minie już jej pierwszy
smutek. Najwyrazniej był nią zachwycony.
Nasza rozmowa z panią Maltravers była bolesna. Nie chciała wierzyć faktom, które
przedstawił Poirot, a kiedy w końcu przyjęła je do wiadomości, wybuchnęła gorzkim płaczem.
Oględziny zwłok potwierdziły nasze podejrzenia. Poirot bardzo współczuł biednej kobiecie,
ale przecież został zatrudniony przez towarzystwo ubezpieczeniowe, więc cóż mógł zrobić?
Przed odejściem powiedział łagodnie do pani Maltravers:
-
Madame, pani najlepiej powinna wiedzieć, że nikt tak naprawdę nie umiera!
- Co pan ma na myśli? - zapytała drżącym głosem, szeroko otwierając oczy.
- Nigdy nie brała pani udziału w żadnym seansie spirytystycznym? Ma pani zdolności
mediumiczne.
- Mówiono mi o tym. Ale pan chyba nie wierzy w spirytyzm?
- Madame, widziałem dziwne rzeczy. Czy pani wie, iż ludzie we wsi mówią, że w tym
domu straszy?
Skinęła głową, w tej samej chwili pokojówka oznajmiła, że podano do stołu.
- Może zostaniecie panowie na obiedzie?
Przyjęliśmy zaproszenie z wdzięcznością. Czułem, że nasza obecność może nieco
rozproszyć jej smutek. Akurat skończyliśmy zupę, gdy zza drzwi dobiegł nas krzyk i dzwięk
tłuczonych talerzy. Zerwaliśmy się na równe nogi. Pojawiła się pokojówka, przyciskając rękę
do serca.
- Jakiś mężczyzna stoi w korytarzu.
Poirot wypadł z pokoju, ale wkrótce wrócił.
- Nikogo tam nie ma.
- Naprawdę, proszę pana? - nieśmiało powiedziała pokojówka. - Och, tak się
przestraszyłam!
- Ale czego?
Zniżyła głos do szeptu;
- Myślałam... myślałam, że to nasz pan, wyglądał zupełnie jak on.
Zobaczyłem, jak pani Maltravers drży z przerażenia, i przyszedł mi na myśl stary
przesąd, że samobójcy nie zaznają po śmierci spokoju. Jestem pewien, że też o tym pomyślała,
gdyż chwilę pózniej, krzycząc, schwyciła Poirota za rękę.
- Słyszał pan? Te trzy uderzenia w okno? Zawsze tak stukał gdy był blisko domu.
- To bluszcz! - zawołałem. - Bluszcz uderza o szybę.
Ale przerażenie udzieliło się nam wszystkim. Pokojówka najwyrazniej była wytrącona
z równowagi i gdy posiłek dobiegł końca, pani Maltravers zaczęła błagać Poirota, aby jeszcze
nie odchodził. Widać było, że boi się zostać sama. Usiedliśmy w małym saloniku. Wiatr się
wzmagał, a wraz z nim niesamowite zawodzenie wokół domu. Dwukrotnie klamka od drzwi w
saloniku odskoczyła i drzwi otworzyły się, i za każdym razem przerażona kobieta przysuwała
się bliżej mnie.
- Och, te drzwi są chyba zaczarowane! - zawołał w końcu rozgniewany Poirot. -
Zamknę je! - Wstał i zamknął je jeszcze raz, a potem przekręcił w zamku klucz.
- Niech pan tego nie robi - wyszeptała. - Gdyby i teraz się otworzyły...
Nim skończyła mówić, niemożliwe stało się faktem. Zamknięte na klucz drzwi z wolna
otworzyły się na oścież. Z miejsca, gdzie siedziałem, nie widać było korytarza, ale ona i Poirot
znajdowali się naprzeciw niego. Z jej piersi wyrwał się przeciągły krzyk, gdy odwróciła się w
jego kierunku.
- Widział go pan, tam, w korytarzu? - zawołała.
Wpatrywał się w nią zakłopotany, potem przecząco pokręcił głową.
- Widziałam go, mego męża... Pan również musiał go widzieć.
- Madame, niczego nie widziałem. Nie czuje się pani dobrze, to rozstrój nerwowy.
- Czuję się doskonale. Ja... och, Boże!
Nagle, zupełnie niespodziewanie, światła zadrgały i zgasły. Z ciemności doszedł nas [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •