[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Może masz rację - rzekła niepewnie. Cassie energicznie przytaknęła.
- Oczywiście, że mam. Gdyby George był tutaj, powiedziałby dokładnie
to samo!
Jej pewność siebie zbiła Beth z tropu; postanowiła zmienić temat i
skierować rozmowę na George'a, który wyjechał na kilka dni w sprawach
zawodowych i miał wrócić dopiero pod koniec następnego tygodnia.
Przed wyjściem poszła ucałować Roberta; dziecko wydało jej się jakieś
nieswoje. Już miała zwrócić na to uwagę przyjaciółki, kiedy Cassie ją
uprzedziła:
- Coś mu dzisiaj jest. Nie bawi się, nie uśmiecha, jest blady. Jeśli do jutra
to nie przejdzie, pójdę do lekarza.
Beth położyła rękę na czole chłopca. Nie było gorące.
- Chyba wszystko w porządku, nie ma gorączki. Nie ma powodu do obaw
- powiedziała, mimo woli czując, jak ogarnia ją niepokój.
Kiedy wróciła do domu, nie myślała już o Robercie. Jak zawsze,
wszystkie jej myśli skupiły się na Dominiku. Zadzwoniła do Morven, żeby
zasięgnąć rady.
- 125 -
S
R
- Musisz z nim porozmawiać - usłyszała w odpowiedzi. - Nie masz innego
wyjścia.
Odbicie w lustrze zadowoliło ją całkowicie. Miała na sobie ulubioną,
ciemnozieloną sukienkę, w której czuła się pewnie i swobodnie. Włosy miała
uczesane, staranny makijaż. Schowała szminkę Diora do torebki i po raz ostatni
zerknęła w lustro.
Wiedziała już, co ma zrobić, chociaż świadomie nie podjęła jeszcze
żadnej decyzji.
Porozmawia z nim. Nie ma żadnego powodu, by nie rozmawiać z nim o
przyszłości. Oczywiście, tylko tak, ogólnie i zdawkowo, ale wspominając o
zamiarze ewentualnej zmiany pracy. Będzie musiał coś odpowiedzieć i wtedy
pozna jego zdanie. Nie zaangażuje się zbytnio i zawsze będzie mogła się
wycofać. Jeśli wyczuje, że Dominik chce, by odeszła, zmieni temat, ale na
przyszłość będzie wiedziała, czego się trzymać. Cassie miała rację; najgorsza
jest niepewność, nieustanne zawieszenie, domysły i gdybanie.
Nie wiedziała, czy Dominik coś wyczuł, czy po prostu sam z siebie
postanowił być miły. Przywitał ją uśmiechem i poczuła, że atmosfera jest mniej
napięta niż ostatnim razem, kiedy rozmawiali.
- Zapraszam cię na kolację, Betsabo. - W jego głosie zabrzmiało coś
dziwnie uroczystego.
- Dziękuję.
Zamierzała być swobodna, ale gdy lekko dotknął jej policzka, natychmiast
zesztywniała i skuliła się w środku.
Dlaczego z taką łatwością wyprowadza ją z równowagi? Dlaczego
wystarczy jeden przelotny ruch jego ręki, żeby traciła wątek i czerwieniła się?
Była na siebie wściekła.
- Koniecznie musimy porozmawiać - rzucił jeszcze przez ramię i poszedł
w stronę jej gabinetu. Szła za nim, przyrzekając sobie, że już nigdy nie pozwoli
- 126 -
S
R
mu tak na siebie działać jak przed chwilą. Przecież to nie do pomyślenia, żeby
jej nastrój zmieniał się tak całkowicie w zależności od jego widzimisię.
Weszli do gabinetu i wtedy właśnie zadzwonił telefon.
Podniosła słuchawkę i nie od razu zrozumiała, kto mówi. Cassie bełkotała
coś nieskładnie. Kiedy w końcu Beth pojęła znaczenie wypowiadanych przez
nią słów, poczuła, że krew odpływa jej z twarzy.
- Uspokój się i opowiedz mi wszystko po kolei!
Kątem oka dostrzegła twarz Dominika, spiętą i uważną. Przestał
przeglądać papiery i nie spuszczał z niej wzroku.
- Robert? Boże! Gdzie teraz jesteście? Co oni mu robią?
Zacisnęła rękę na słuchawce, próbując powstrzymać łzy. Na ramieniu
poczuła dłoń Dominika. Płynęła z niej siła i pokrzepienie. Przytuliła na chwilę
policzek do jego ręki.
- Powiedz, gdzie jesteście. Już tam jadę. - Odłożyła słuchawkę i uniosła
oczy na stojącego nad nią mężczyznę. - Muszę...
- Tak, wiem, zawiozę cię. W takim stanie nie możesz sama jechać.
Wziął jej torebkę i płaszcz, i wyprowadził z gabinetu.
- A te dokumenty? - zdążyła jeszcze zapytać.
- Praca może poczekać.
Ręce tak jej się trzęsły, że nie była w stanie sama zapiąć pasów. Dominik
pomógł jej jak dziecku i przez krótką chwilę patrzył na łzy, które płynęły po jej
twarzy.
- Nie płacz, Beth - powiedział cicho i delikatnie starł jej łzy z policzka. -
Musisz być silna. Azy nic nie pomogą ani tobie, ani Robertowi. Nie możesz się
zjawić w szpitalu w takim stanie.
- Biedny Robert... Dziękuję ci. Jakby nie usłyszał.
- Wiesz, co mu się stało?
- Nie bardzo. Od kilku dni zle się czuł. - Głos Beth zadrżał, ale szybko się
opanowała. - Na pewno wszystko będzie w porządku - rzekła stanowczo - on
- 127 -
S
R
musi wyzdrowieć. Bardzo go kocham i nie potrafię pogodzić się z myślą, że coś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]