[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nigdy nie myślałem, \e będę współczuł krokodylowi  zawołał jeden z wojowników  ale to stworzenie
pewnie ju\ zdechło.
Dobrze było usłyszeć ich śmiech.
 Nikt nie zejdzie na dół, dopóki nie krzyknę i dopóki drabiny i sznury nie znajdą się na właściwych
miejscach  dodał Conan.  Jeśli zobaczę, \e któryś schodzi po podtrzymującej belce, sam go stamtąd
zepchnę. Wtedy ka\dy następny będzie miał na nim miękkie lądowanie!
Wojownicy śmiali się jeszcze, gdy Conan obwiązał sobie wokół pasa sznur i zaczął schodzić w mrok.
Znów przyszło. Obecność tego oznaczała mięso i siłę \yciową dla Złotego Wę\a. O ile mógł ocenić, było
tam gdzie poprzednio.
Ale teraz wydawało się silniejsze, jakby nadchodził jakiś wielki zwierz.
Mo\e tylko więcej dwunogich? Czy schodzili, by zaspokoić głód Złotego Wę\a? A mo\e po to, by go
upolować?
Wą\ nie potrafił rozumować takimi słowami, ale odró\niał ofiarę od wroga. Wiedział te\, \e gdy nadejdzie
czas ataku, nawet ci, którzy przyszli na polowanie, staną się zdobyczą. Tak było odkąd pamiętał, a pamiętał
czasy, kiedy jeszcze nie mieszkał w tych podziemnych norach.
Strona 64
Green Roland - Conan i bogowie gór
Jeden z wojowników, przyzwyczajony do polowania i walki w d\ungli, instynktownie zaczął zbierać opadłe
ze ścian grudy ziemi. Conan podniósł rękę, by go zatrzymać.
 Zostaw, przyjacielu. Tu nie ma Kwanyjczyków, którzy tropiliby nas po śladach. To, co tutaj mieszka, na
pewno ma inne sposoby, by nas znalezć. Oszczędzaj siły, byśmy pierwsi to coś znalezli.
Magiczne światło wcią\ oświetlało korytarze, jednak było trochę słabsze. Ale chyba tylko dlatego, \e światło
na schodach znikło razem z broniącymi go zaklęciami.
Dalej, w głębi korytarza, jarzyło się jasno i nienaturalnie jak zawsze.
Conan i Valeria jako jedyni z całej ekspedycji nie czuli niepokoju. Cymeryjczyk widział, jak ręce wojowników
zaciskają się na włóczniach i na amuletach. Niektórzy wojownicy chowali je za siebie, jakby się wstydzili. Mieli
nadzieję, \e Niebieskooki Wódz, jak go nazywali, nie zobaczy tego.
Conan zakaszlał pozbywając się z gardła kurzu i stanął na przedzie.
 Nie powiem, \e nie ma się czego bać, bo nie uwa\am was za głupców. Jesteście silnymi wojownikami
Ichiribu, najlepszymi, jakich widziałem.
Taka przemowa nie oparłaby się zaklęciu odkrywającemu prawdę, ale nikt poza Emwayą nie potrafił go
rzucić, a ona tego nie zrobi.
 Uwa\ajcie gdzie stawiacie stopy, bądzcie cicho i porozumiewajcie się znakami. Oszczędnie pijcie i mało
jedzcie. Nie schodzcie ze szlaku, nawet jeśli w odnodze zobaczycie skarby. Nade wszystko pamiętajcie, \e
zaskoczenie wroga podwaja siłę ataku. Zaskoczymy Kwanyjczyków wyłaniając się z miejsca, o którego
istnieniu nie mają jeszcze pojęcia. Wyobrazcie sobie, ile wam to doda sił!
Taka myśl sprawiła wojownikom wielką przyjemność. Formując szyk marszowy spoglądali w tył i do góry,
ale byli uśmiechnięci. Wszyscy prócz Emway i.
Złoty Wą\ chwycił zębami pierwszy z le\ących na jego drodze, kamieni i zaczął go odciągać na bok. Starał
się zachować ciszę. Pamiętał, \e na ogół pojawiająca się w podziemiach zdobycz miała dobry słuch.
Z wyjątkiem dwunogich, oczywiście. Tych nie pamiętał tak dokładnie jak stworów, które ostatnio dzieliły z
nim podziemia, ale przypominał sobie, \e dwunodzy byli bez światła niemal ślepi i w ka\dych warunkach
prawie zupełnie głusi.
Je\eli mięso i siła \yciowa, którą wyczuwał, nale\ały do dwunogich, mógł być mniej ostro\ny, pracować
szybciej. Mógł śmiało przesuwać kamienie, a w odpowiednim momencie zaatakować. Takie mniej więcej
myśli krą\yły w głowie Złotego Wę\a, w ka\dym razie tak by je zrozumiał ktoś taki jak Emwaya.
Ktoś taki jak Emwaya wyczułby te\, \e działania Złotego Wę\a poruszały zaklęcia krą\ące po korytarzach
pod jeziorem. Rozchodziły się one jak fale wokół wrzuconego do wody kamienia i docierały do najdalszych
zakątków podziemi, nawet do brzegów Jeziora Zmierci.
Chabano obejmował właśnie jedną ze swych niewolnic, gdy przybył posłaniec. Chciał najpierw skończyć z
kobietą, ale zobaczył jego twarz.
Posłaniec miał na szyi ząb lamparta, był więc doświadczonym wojownikiem i jeśli coś przyprawiło go o taki
wyraz twarzy, nie mogło zostać zlekcewa\one.
Klepnął niewolnicę w tyłek.
 Uciekaj, tylko szybko.
Kobieta wyglądała na rozczarowaną, ale przede wszystkim wystraszoną. Jeszcze w zeszłym roku
niezadowolenie Chabano oznaczało śmierć dla niewolnicy.
 Odejdz!  krzyknął i podniósł rękę, by wymierzyć jej mniej delikatnego klapsa.  To nie twoja wina, \e
bogowie zesłali złe wieści!
Kobieta w pośpiechu nie zdą\yła zabrać koszuli ani naszyjnika. Chabano wyprostował się i ostro spojrzał na
wojownika.
Ten, jak przystało na człowieka jego stanu, nawet nie drgnął.
 Ziemia pękła w dwóch miejscach nad brzegiem jeziora.
 Nie zauwa\yłem, \eby ziemia zadr\ała.
 Nikt tego nie czuł, wodzu. Posłałem po znaczniejszych wojowników&
 Po Wobeku?
 Nie.
 Posłać po niego natychmiast!  Wojownik, w końcu wystraszony, przymierzał się do ucieczki. 
Czekaj!  usłyszał rozkaz.  Jak szerokie są pęknięcia?
 Jedno wygląda na naturalne. Nie jest głębsze ni\ wzrost człowieka i nie szersze ni\ ręka chłopca. Drugie
jest tak szerokie, \e wpadłby do niego wół i nie widać w nim dna. Ale&
Wojownik oblizał usta. Chabano miał ochotę mu przyło\yć, ale wiedział, \e to go tylko bardziej wystraszy.
 Jeśli nie widać dna, to co widać? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •