[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tê taktykê stawiania zarzutów przez elewacjê zna³am doskonale. U¿ywali jej zazwyczaj do-
Swiadczeni wiêxniowie, i to z powodzeniem. Jakub, stary stra¿nik, zna³ j¹ widaæ równie do-
brze, gdy¿ obojêtnie patrzy³ w okno, niuchaj¹c ukradkiem tabakê, ale Zapartemu z³oSæ po
twarzy kipi¹tkiem sz³a. Nie patrzy³ on wszak¿e na Osmólca, tylko jak w tuza oczy w  wiel-
mo¿nego wlepi³, przekazuj¹c mu niby to wszystko, co od Osmólca us³ysza³.  Wielmo¿ny ,
g³êboko zasuniêty w fotel, brwi mia³ lekko zbiegniêto i palcami pod³ug zwyczaju po siole
77
bêbni³; piêkne jego oczy podnosi³y siê przy tym i spuszcza³y d³ugim, pow³Ã³czystym spojrze-
niem. Zdawaæ siê mog³o, i¿ wywodów Osmólca przez roztargnienie tylko s³ucha, a mySl ma
zajêta innymi, stokroæ wa¿niejszymi sprawami.
I ta kancelaryjna taktyka obc¹ mi nic by³a. Wyznaæ nawet muszê, ¿e przynosi³a ona pew-
ne, doSæ znaczne korzySci, a mianowicie: pozwala³a wySwietliæ siê sprawie bez nak³adu oso-
bistego badania pomiêdzy mo¿liwymi zarzutami, mo¿liwoSæ zaS tak¹ zawsze przewidywaæ
nale¿a³o, a w³adza stawia³a mur ochronny, niejednokrotnie dla powagi tej¿e w³adzy koniecz-
ny; wreszcie bagatelizowa³a, ¿e tak powiem, sprawê sama w oczach osób trzecich, wypadko-
wymi i niepo¿¹danymi Swiadkami jej bêd¹cych.
Najkomiczniejszym by³o to, ¿e ka¿dy z aktorów tego przedstawienia zna³ doskonale role
wszystkich innych i ¿e pomimo to sztuka ta odgrywa³a siê z ca³¹ powag¹ nale¿n¹ wielkiemu
zielonemu sto³owa urzêdowo ¿Ã³³tym Scianom, zapylonym stosom papierów oraz innym ak-
cesoriom biurowym.
 A po drugie  mówi³ dalej Osmólec  cz³owiek trzeci raz ju¿ tu, Chwaliæ Boga siedzi, to
wie, co do czego jest przynale¿¹ce. Co z³odziejstwo to z³odziejstwo, a co zbójnictwo to zbój-
nictwo! W jednym msza polityka, a w drugim msza polityka. Kuzdy ma swój hunor! I pan
stra¿nik ma swój hunor, i wielmo¿ny nadzorca ma swój hunor i ja mam swój hunor. Kie-
dym ukrad³, tom ukrad³, to swoja rzecz, to mi nie pierwsze! A z takim zbójem Swiêtokrzy-
skim graniczyæ mi nie potrza! Pan stra¿nik dobrze wtedy na trzeci bok siê wywróci, kiedy
Onufer jak zapomnia³y po nocach siê ciska, ¿eby jego choroba ut³uk³a! Onegdaj a to Swiecê
szewcom od ³ojenia porwa³ i jak gromnicê przy pryczy pali³. Jeszcze kiedy ca³e posiedzenie
het precz z dymem puSci!
Zmarszczy³ siê  wielmo¿ny , g³owê uniós³ nieco i spod brwi nasuniêtych gniewnie na Za-
partego spojrza³. Stra¿nik sta³ wyprostowany i równie¿ w twarz  wielmo¿nego patrzy³. Co
do starego Jakuba, ten z wielk¹ uwag¹ obserwowa³ szmat pajêczyny wisz¹cej nad piecem
i dwa palce w tabakierce trzyma³. By³a to sytuacja nieocenionego komizmu pe³na.
 A dziS  mówi³ Osmólec obtar³szy usta wierzchem rêki  to tak jêcza³ bez caluSk¹ noc,
jakby jego kto r¿n¹³! Niestrzymane rzeczy! Cz³owiek, jak siê uk³adzie, toby i spa³. bo ma ze
wszystkim czyste sumienie: ataki duszegub i dysperak to i sam nie Spi. i drugiemu nie da!
Ino Swiat³o zgaSnie, zara stêka, ¿e coS przed nim stoi. A ja co temu winien, ¿e co przed nim
stoi? Ja za nim pa³ki nie nosi³! Cz³owiek, chwaliæ Boga, swój wyrok ma i za swój siedzi, a do
inszych to mu ta nic! ¯eby ja mia³ nad ka¿dym zbójnikiem stêkaæ, tobym siê dawno rozpuk³!
 Jezu! O Jezu!  g³ucho znów jêkn¹³ Onufer, ale nikt nie zwa¿a³ na to.
Osmólec zaS tak rzecz swoj¹ koñczy³:
 A pan stra¿nik kiedy taki m¹dry, to niech. Onufra na osóbek wytransportuje, to pod nu-
merem nijakiej rewolucji nie bêdzie! Bo tam same porz¹dne ludzie siedz¹ i ju¿! Wie pan
stra¿nik?
Nastawi³ siê i a¿ w biodrach przysiad³. Przechodzi³o to widaæ miarê zwyk³ej bezczelnoSci,
bo stary Jakub splun¹³ w bok i z szelestem Slinê butem zatar³.
 No, no!  zawo³a³ marszcz¹c czo³o pan nadzorca.  Nie b¹dx taki rezolutny! To ty nie
wiesz, ¿e za bijatyki ciemna? JeSli ci siê krzywda dzieje, to masz kancelariê! Masz mnie!
A samemu sobie sprawiedliwoSci robiæ tu nie wolno!
Osmólec rzuci³ spode ³ba na  wielmo¿nego szybkie, zadziwione spojrzenie. Tego tonu
nie spodziewa³ siê widaæ. Nie bra³ widocznie w rachubê mojej obecnoSci. Po twarzy jego
78
przemknê³o najpierw zaniepokojenie, a potem szybka decyzja. Podszed³ do fotela i uScisn¹³
 wielmo¿nego za kolana.
 A có¿ to wielmo¿ny pan  mówi³ wzruszonym g³osem  ma³o siê nad nami naturbuje,
namêczy, ¿ebym ja za lada g³upoSci¹ do kancelarii lata³ i wielmo¿nego pana fatygowa³? A czy
mi to wielmo¿nego pana zdrowie niemi³e albo co? A toby mnie Pan Bóg za to ciê¿ko skara³!
Toæ wielmo¿ny pan nade mn¹ ojciec i opiekun najkochañszy! ¯eby nie wielmo¿ny pan, toby
ja by³ ze wszystkim sierota!...
Tu nos w palce wytar³ i chlipaæ pocz¹³. Zapatrzy³ siê na niego Jakub, a tak by³ przejêty
mistrzowskim wykonaniem tej sceny, ¿e tabakê w palcach trzymaj¹c nie niós³ jej do nosa.
 Ani ja ojca, ani ja matki, ani ¿adnego przyjacielstwa!  chlipa³ Osmólec.  Hu! hu! hu!...
Bóg tylko jeden nade mn¹ na niebie, a drugi wielmo¿ny pan na ziemi, hu! hu!... Niech ta
dziesiêæ razy bez dzieñ na mnie stra¿nik skar¿y, hu! hu! hu! A ja ojca swego i wielmo¿nego
opiekuna, i dobrodzieja swego nie bêdê o lada co turbowa³, hu! hu! Ja wielmo¿nego pana tak
kocham jak dziecko matkê!... hu! hu! hu!... Bo mi wielmo¿ny pan za matkê stoi i za wszyst-
kie majêtnoSci! hu... hu...
Mówi³ szybko, p³aczliwym g³osem, spode iba tylko zerkaj¹c, jak mu siê ta sztuka udaje.
Dosyæ! Dosyæ ju¿!  przerwa³ pan nadzorca z ojcowsk¹ surowoSci¹ w g³osie.
Osmólec jednak chlipaæ nie ustawa³.
 Wielmo¿ny pan mnie s³uchaæ nie chce, hu... hu... hu... hu!... A ja bym wielmo¿nemu
panu nó¿ki umy³ i brud wypi³, hu! hu!... Jak ja st¹d wyyszed³ na jesieñ, hu! hu! hu!... tom
sobie rady nie móg³ daæ bez wielmo¿nego pana! ¯eby mi srebro, z³oto dawali, ¿ebym w ak-
samitach chodzi³, tobym bez wielmo¿nego pana ¿adnego wskórania nie mia³... Hu! hu! hu!
hu!... Dopiero, jakem siê tu powróci³, a wielmo¿nego pana zobaczy³, hu! hu!... to mi tak by³o,
jakbym siê na Swiat drugi raz narodzi³... hu!... hu! hu!... A wielmo¿ny pan za moje kocha-
nie... hu! hu! hu!...
A¿ mnie dziw bra³, ¿e pan nadzorca tak d³ugo Osmólcowi gadaæ pozwoli³, ale przypomnia-
³am sobie, ¿e  sam krasomówca  w bystrejmowie siê kocha³ i obrotnego jêzyka rad s³ucha³.
Tymczasem Osmólec plackiem na pod³ogê pad³ i buty  wielmo¿nego ca³owa³ chlipi¹c g³oSno.
 No, no! Bez tych czu³oSci  rzek³ miêkszym ju¿ g³osem pan nadzorca  Ostatni raz ci
darujê, pamiêtaj! Jak tobie nie wstyd nawet, takiemu staremu, porz¹dnemu aresztantowi, co
ju¿ trzeci raz tu siedzi i przyk³adem dla innych byæ powinien, za ³by siê z frajerami wodziæ!
Nie spodziewa³em siê tego po tobie! Zawsze ciê do porz¹dnych ludzi liczy³em, a ty mi taki
zawód, taki wstyd robisz! Pfe! Martwisz mnie!
 Hu! hu! hu!...  becza³ Osmólec plackiem na pod³odze le¿¹cy.  Ja bym dla wielmo¿ne-
go pana krwi z ma³ego palca utoczy³! Ja bym wielmo¿nemu panu Smiertelny grzech powie- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •