[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odrzucił je na bok i stał wstrzymując oddech, modląc się, żeby okazała się rzeczywiście tak
dzielna, jak obiecywała ponieważ jeszcze nigdy w życiu nie był tak podniecony. Pragnął,
żeby jej to wszystko sprawiało równie wielką rozkosz jak jemu, ale przecież była taka
niedoświadczona i sądził, Ze się wystraszy.
Oczy jej rozszerzyły się i wyglądały jak dwa ametystowe jeziorka w pobladłej twarzy.
Odwrócił się, sięgając po swoje dopiero co odrzucone rzeczy.
- Nie! - zawołała, zrywając się na kolana, otoczona chmurą platynowych włosów.
Objęła ramionami jego nogi i przycisnęła do nich twarz. - Wcale się nie boję. Naprawdę.
Widywałam mężczyzn którzy prawie nic na sobie nie mieli, ale nie... Nie... To mnie po prostu
zaskoczyło.
Zadrżał, czując jej włosy jak dotyk jedwabiu na rozpalonym ciele.
- To? - spytał. - Lubisz używać tego słowa, prawda?
Spojrzała w górę i zobaczyła, że w jego oczach błyszczących ledwie powstrzymywaną
namiętnością skrzą się tam iskierki humoru. Wiedziała, Ze nie powinna się niczego obawiać -
nieważne jak bardzo Rye jest silny i jak wielkie czuje pożądanie, ale na pewno jej nie
skrzywdzi.
- Dziecinko - wyszeptał osuwając się na kolana, gdyż nie mógł ustać ani chwili dłużej
- chyba zaraz umrę, ale nie mogę się tego doczekać.
Palce przeniknęły przez miękką zasłonę jej włosów, objęły, przyciągnęły dziewczynę
bliżej. Wstrzymała oddech, czując, jak dłonie Rye'a gładzą powierzchnię jej ud w dół i w
górę, za każdym razem wślizgując się głębiej między nogi, rozsuwając je odrobinę szerzej.
Powstrzymała jęk, kiedy jego ręka powędrowała w dół jej brzucha i znalazła miejsce, gdzie
skóra była wilgotna i nie wyobrażalnie miękka. Zamknęła oczy i kołysała się pod wpływem
tej pieszczoty.
- Załóż mi ręce na szyję - wyszeptał.
Zrobiła to, wciąż z zamkniętymi oczami, ponieważ stał się jedyną prawdziwą,
namacalną rzeczą w świecie, który wirował coraz szybciej i szybciej przy każdym dotknięciu
wślizgujących się w nią palców. Nie czuła onieśmielenia ani wstydu z powodu tak intymnej
pieszczoty, ponieważ powstający w niej żar spalał wszystko, zostawiając tylko nieodparte
pożądanie.
- Właśnie tak, maleńka. Trzymaj się mocno i chodz ze mną. Zaufaj mi, ja wiem, dokąd
dojdziemy.
Znalazł najbardziej wrażliwe miejsce i pieścił je kolistymi ruchami. Jęczała, czując,
jak gorące, migotliwe fale zagarniają jej ciało, aż nie mogła już dłużej wytrzymać i
przepełniła ją rozkosz.
- Tak - powiedział, delikatnie kąsając jej szyję, na tyle jednak mocno, że zostały
drobne znaki. - Jeszcze raz, kochanie, jeszcze. Tak będzie łatwiej dla ciebie, dla mnie, dla nas
obojga. O, tak.
Lisa ledwo słyszała te słowa. Poczuła, że unoszą ją jego ramiona i znów układają
delikatnie na kocu. Położył się razem z nią, ale teraz już jej nie dotykał. Otworzyła oczy i
zaczęła niespokojnie, gorączkowo poruszać głową.
- Rye?
- Jestem tutaj. Czy chcesz tego?
- Tak - wyszeptała i sięgnęła ręką w dół, żeby dotknąć go tak, jak on jej dotykał przed
chwilą.
Rye zamknął oczy pod wpływem nagłego dreszczu, który przeszył całe jego ciało.
Dotyk jej małej ręki był bardziej podniecający niż wydawało mu się to możliwe.
- Maleńka - szepnął - pozwól...
Zaczął całować ją, przekazując jej całą namiętność, która zdawała się palić go
żywcem. Kiedy jej usta odpowiedziały na jego pocałunek, wszedł w nią powoli, aż napotkał
delikatny opór.
- Rye - odezwała się. - Rye!
Powoli unosząc biodra wsunął rękę między ich ciała i zaczął ją pieścić kołyszącym
ruchem. Lisa jęknęła, czując, jakby z jego dłoni żar rozprzestrzeniał się po jej całym ciele. On
tymczasem wchodził w nią powoli, poruszał się delikatnie, pieścił ją ręką i ciałem, aż rozkosz
spłynęła na nią rytmicznymi falami, rozkosz tak wielka, niemal niszcząca, że w zapamiętaniu
raz po raz wołała jego imię. Chciała powiedzieć, że nie zniesie już tego dłużej, a on wciąż
pieścił ją, kołysał się w niej głęboko. W końcu też zamarł w bezruchu, w niewyobrażalnej
rozkoszy bycia w niej, całkowicie nią otulony.
- Lisa - wyszeptał. - Maleńka!
Powoli otworzyła nic nie widzące, jakby oślepione oczy.
- Myślałam... myślałam, że to będzie bolało - wyznała.
- Bo tak było. Ale tego nie czułaś, rozkosz przytłumiła cały ból. Czy boli teraz?
Poruszył się wolno, a z jej ust wyrwał. się jakiś urywany dzwięk, coś, co miało być
jego imieniem.
- Jeszcze - powiedziała łamiącym się głosem.
- Och, Rye, jeszcze. - Popatrzyła w jego oczy. - A może tobie nie było tak dobrze?
- Dobrze? - Jego Ciałem wstrząsnął dreszcz, kiedy znów zatopił się w niej głęboko. -
Na to nie ma... nie ma słów. Chodz ze mną, maleńka, pójdziemy tam, gdzie już raz byłaś.
Nigdy nie odczuwał czegokolwiek, co można było porównać z aksamitną gładkością
jej ciała, nigdy nie współuczestniczył w niczym nawet w połowie tak fascynującym, nie
przypuszczał, że jest zdolny dotrzeć do tak silnych przeżyć. Poruszał się w niej powoli,
przeżywając jednocześnie coś strasznego i wspaniałego, chciał, żeby to się nigdy nie
skończyło i wiedział, że jeżeli nie skończy się zaraz, to on zginie od tej słodkiej męki.
Okrzyki Lisy przebijały się przez gęstniejącą ciemność, oznajmiały, że ona jest już po drugiej
stronie, że wzywa go do siebie. Chciał podążyć za nią i chciał jeszcze zostać tu, chciał, żeby
ta gorączka jeszcze bardziej się wzmogła. Otaczała go ciemność, a w niej wirowały kolorowe
płatki, tętniły tysiące maleńkich pulsów, naciskały, domagały się... Z urywanym krzykiem
wbijał się w nią, aż nie mógł już pójść głębiej i nagle musiał się poddać sile, która zerwała
wszelkie tamy, której nie sposób było zatrzymać.
Jego ostatnią myślą było, że skłamał mówiąc, iż wie, dokąd się udają. Lisa
zaprowadziła go tam, gdzie jeszcze nigdy nie był, owijając go aksamitną gładkością swego
ciała, spalając go, zabijając, wypalając aż do samej duszy złączonej z jej duszą w ekstazie,
która była jednocześnie śmiercią i zmartwychwstaniem.
ROZDZIAA DZIEWITY
Lisa westchnęła i ostrożnie spruła cienki szew, nad którym spędziła minioną godzinę.
Myślami była przy Rye'u, zamiast uważać na to, co robi, i w rezultacie ostatni kawałek zszyła
za ciasno, marszcząc delikatny materiał. Wygładziła go palcami, sfastrygowała starannie i
zszyła jeszcze raz. Chciała, żeby ta koszula była wykończona równie dokładnie jak
poprzednia - żadnej niedoróbki, czy na zewnątrz, czy w środku.
Będzie musiała teraz spędzać jeszcze więcej czasu przy szyciu, ale nie miało to dla
niej znaczenia. N a Aące McCalla czas przecież nie istniał, liczył się tylko upojny zapach lata,
spływający ze szczytów gór jak wieczorna mgła. Gdyby nie musiała co siedem dni
fotografować przyrostu traw, nie miałaby w ogóle pojęcia o upływie czasu. Lato było długim, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •