[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wielbił w nadziei na raj, zamknij przede mną jego bramy. Ale gdybym Cię wielbił dla Ciebie
samego, ukaż mi wówczas piękno Twego oblicza.
Wiele lat temu pojechałam do opactwa Genesee w stanie Nowy Jork, żeby wyjść z impasu. Mój
kontakt z Bogiem był dobry, ale miałam wrażenie, że jakaś przeszkoda wciąż blokuje mi drogę, że
stale się o nią potykam. Nic z tego, co robiłam, żadne dobre uczynki, intencje czy poświęcenia nigdy
nie wydawały mi się dość dobre. Sama nigdy nie czułam się dość dobra.
W głębi duszy wciąż nie uważałam się za godną Bożej miłości. Cóż zatem musiałoby się stać,
żebym prawdziwie i szczerze uwierzyła, że Bóg kocha mnie taką, jaka jestem?
Zapisałam się na spowiedz i spotkałam z ojcem Francisem. Miał na sobie biały habit i czarny kaptur
trapisty; wydał mi się odpowiednio skromny i pobożny. Zamiast wyrecytować katalog moich
grzechów i odklepać z listy, ile razy skłamałam, plotkowałam albo zazdrościłam bliznim, przeszłam
od razu do sedna.
 U podstaw wszystkich moich wad, zazdrości, pretensji i strachu, leży przekonanie, że nie jestem
dość dobra  wyznałam mu.
Mnich siedział uśmiechnięty. Skinął potakująco głową, a całe jego ciało zakołysało się ze
zrozumieniem, jakby naprawdę pojął, o co mi chodzi, i od dawna czekał na tę błogosławioną chwilę,
żeby podzielić się ze mną najczystszą prawdą objawioną. Usadowiłam się wygodniej w oczekiwaniu
na słowa oświecenia. Zamiast tego mnich zaczął opowiadać Przypowieść o synu marnotrawnym:
 Pewien człowiek miał dwóch synów&  .
Poczułam ukłucie zawodu. Słyszałam już tę historię. Za to mnich wydawał się tak podekscytowany,
jakby poznał ją dopiero co. Opowiadał wolno, nie pomijając żadnego szczegółu. Niezmiernie go
zaintrygowało, że jeden z synów wziął swoją część majątku i roztrwonił wszystko na wino, kobiety
i śpiew, a potem postanowił wrócić do ojca i błagać, żeby ten potraktował go chociaż tak dobrze jak
swoją służbę.
Syn wrócił, lecz zanim zdążył wyjąkać przeprosiny, uradowany ojciec wybiegł mu na powitanie,
uściskał go i pocałował. Przybysz protestował i tłumaczył, że nie jest już godzien nazywać się jego
synem, ale ojciec ubrał go w najlepszą szatę, dał mu pierścień i sandały, a potem kazał zabić
utuczone cielę i przygotować ucztę.
Tak, tak. Już to wszystko słyszałam. Mnich wyraznie uwielbiał fragment, którego ja nie znosiłam 
o wiernym synu, zawsze posłusznym ojcu. Ten drugi syn pracował w polu, gdy usłyszał muzykę
i tańce. Rozgniewał się, bo chociaż przez cały czas był posłuszny ojcu i nigdy mu się nie sprzeciwił,
to przyjęcie wydano na cześć jego brata, który pobłądził. W tym momencie zorientowałam się, że
wybrałam niewłaściwego mnicha. Nie usłyszę od niego koanu zen, który odmieni moje życie,
buddyjskiej mantry, która ukoi moje serce, ani cytatu z Thomasa Mertona, którym mogłabym się
kierować przez resztę życia.
Nic z tego.
Załapałam się tylko na powtórkę. Puenta przypowieści wywołała na twarzy mnicha szeroki
uśmiech. Ojciec powiedział wiernemu synowi, że wszystko, co ma, należy do niego, zapewnił, że
dostanie to, co mu się należy, ale tymczasem wszyscy powinni się cieszyć, że odnalazł się zagubiony
syn.
Mnich promieniał radością, za to ja miałam smętną minę. Trzymał nie z tym synem, co trzeba. I co to
miało wspólnego ze mną? Mnich powtórzył zakończenie. Syn marnotrawny nie musiał przepraszać.
Nie musiał niczego naprawiać. Wystarczyło, żeby zwrócił się do ojca. Zwrócił się do ojca. To
wszystko. To wystarczyło, żeby mógł wrócić. To samo wystarczy każdemu z nas.
 Bóg kocha nas dlatego, że jest Bogiem  powiedział mnich.  Nie za to, kim my jesteśmy.
W pierwszej chwili jego słowa zabolały mnie jak policzek. Czy on mnie właśnie obraził?
A potem poczułam ukłucie w sercu. Miałam wrażenie, jakby przeszyła je strzała wypuszczona
z Boskiego łuku, która trafia w najczulszy punkt.
Bóg nie chciał ode mnie wielkich poświęceń. Boga nie obchodziło, czy zostanę najlepszą pisarką na
świecie, jego najpokorniejszą sługą, czy najgorliwszą wolontariuszką od czasu Matki Teresy. Boga
nie obchodziło, czy nawalę na całej linii ani czy pozostawię po sobie bałagan, o ile tylko zawrócę
z tej drogi.
Bóg mnie kocha, bo miłość leży w Jego naturze.
Nie mogę zasłużyć na tę miłość i nie mogę jej utracić.
Jestem dość dobra nie dlatego, że taka jestem, tylko dlatego, że taki jest Bóg.
Mogę wrócić do domu.
I ty też.
Lekcja 35
To, co cię nie zabije, naprawdę cię wzmocni
Rak i ja poznaliśmy się 19 lutego 1998 roku, w dniu, w którym obudziłam się po biopsji
chirurgicznej. Rozpoczęłam wtedy nowe życie. Wszystkie wcześniejsze wydarzenia znalazły się po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •