[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nagich i surowych górach Taran-gai. Wytypowaliśmy zatem tych, którzy są tutaj najważniejsi.
Czyli opiekunowie pięciorga norweskich dzieci. Wszyscy oni zostali ciężko doświadczeni
dziedzictwem zła, ale ze wszystkich sił starali się to zło w sobie pokonać...
Spontaniczny aplauz zagłuszył jego słowa. Sarmik podziękował uprzejmie i mówił dalej:
- Ponadto moi rodacy zdecydowali, żebym to ja opowiedział o ostatnich latach naszego ludu
na ziemi. Mają mi w tym pomagać moi synowie, Orin i Vassar. Wezwany będzie również
Mar. A także szamanka Tun-sij. I to już wszyscy.
Tula przerwała mu:
- Domyślam się, że dotknięci będą nam mogli zreferować różne okresy historii Taran-gai?
- Oczywiście.
174
- W takim razie zacznijmy od najstarszego z nich. Bo bardzo chcielibyśmy dowiedzieć się jak
najwięcej o pobycie Tengela Złego w Taran-gai.
- Najstarszy nazywa się Inu.
Inu okazał się niedużym, okropnie brzydkim człowieczkiem, jego sylwetka rysowała się dość
niewyraznie na tle ściany, żył bowiem w bardzo odległych czasach. Sprawiał wrażenie
niezmiernie skrępowanego tym, że będzie musiał przemawiać. Gabriel zrozumiał teraz
słowa Sarmika: u Taran-gaiczyków publiczne występy nie należały do dobrych obyczajów. A
tym bardziej przemawianie do wielkiego zgromadzenia.
Inu kłaniał się niemal do podłogi.
- Ja byłem wnukiem prawnuka Tengela Złego - oświadczył takim tonem, jakby prosił o
wybaczenie.
Tula znowu się wtrąciła:
- Ale kiedy ty się urodziłeś, on musiał już chyba opuścić Taran-gai?
- Nigdy go nie widziałem.
Na sali powstało poruszenie.
- Bardzo byśmy chcieli dowiedzieć się czegoś o jego życiu w waszym kraju.
Inu skulił się jak skarcone dziecko i znowu pokłonił się do samej ziemi.
- Tego się nie da zrobić. Oni byli bardzo zli i nie mogli tu przybyć.
Vendel Grip zerwał się z miejsca.
- Ale Tun-sij opowiadała mi, że syn Tan-ghila był normalny. Dopiero jego wnuk...
- Nie, nie - powtórzył Inu i potrząsał swoimi czarnymi, błyszczącymi włosami. - Możliwe, że
Tun-sij słyszała to tak. Ale legendy się zmieniają wraz ze zmianami księżyca. Syn Tan-ghila,
którego spłodził niedługo po wyprawie do grot, z początku sprawiał wrażenie całkiem
normalnego. Ludzie mówili, że nic po nim nie było widać. Ale w głębi duszy był gorszy od
samego Shamy. Porywał nasze kobiety, a potem składał z nich ofiary. Chodził na posyłki dla
swojego ojca i węszył, kto z jego współplemieńców jest wiernym poddanym Tan-ghila, a kto
się przeciwko niemu burzy. Możecie jego imię zapisać obok tych, którzy są dla nas
niebezpieczni. To jest bardzo długie imię i na pewno trudno wam będzie je wymówić, ale
znaczy ono tyle co Zimowy smutek . Ponieważ jego nieszczęsna matka umarła, kiedy
wydała go na świat. Niech mu tam będzie jak najgorzej u Shamy!
175
Zimowy Smutek to zbyt ładne imię dla łotra o takim paskudnym charakterze, pomyślał
Gabriel.
Aotrzyk o smutnym imieniu został wpisany na coraz dłuższą listę wrogów.
- No, a po nim był jego syn, Kat - powrócił Inu do swego opowiadania. - Jego wspominam z
przerażeniem. Niebezpiecznie było choćby zbliżyć się do jego siedziby, czyli wielkiej jamy w
ziemi, bo przeróżne duchy kręciły się tam i z powrotem...
Tula zawołała:
- Mar, czy te duchy były niebezpieczne?
- Moim zdaniem tak - odparł Mar z ław Taran-gaiczyków, gdzie teraz siedział. - Oni wszyscy
to banda Shamy!
- Ach, tak. Mów dalej, Inu.
- Dla przywołania tych duchów rozpalał ognisko - wyjaśnił Inu. - Musicie zapisać Kata i jego
duchy, to bardzo ważne. Po nim nastał syn Kata, czyli mój ojciec. Miał na imię Kat-ghil i nie
był to ojciec, jakiego chciałoby się mieć. On również palił ogniska. Nocami na wysokim
wzgórzu można go było widzieć na tle nieba, jak siedzi przy ognisku i śpiewa jakieś
magiczne pieśni. Kiedy taka pieśń została odśpiewana, zawsze coś złego przytrafiało się
komuś w Tacan-gai. Jak wiecie, ze Wschodu przybyło bardzo wielu ludzi, nie tylko Tan-ghil. I
tamci byli normalni. Nie tacy jak my.
Tula kiwała głową.
- To by się zgadzało, że w jego najbliższej rodzinie wszyscy byli dotknięci. Bo wtedy jeszcze
nie było Ludzi Lodu w Norwegii. Ale potem urodziłeś się ty, no i ty jesteś tu dzisiaj z nami.
- Tak. Bo ja nie chciałem słuchać tego złego głosu we mnie, bo pokochałem pewną
dziewczynę, najpiękniejszą i obdarzoną najczystszym sercem na ziemi.
- No popatrzcie, czego może dokonać miłość! - zawołała Tula. - I dostałeś tę dziewczynę?
- Tak. Dostałem. Bo Tan-ghil oprócz złego dziedzictwa zostawił nam też wielkie bogactwo. To
mu przecież obiecano u zródeł. Byłem bardzo zamożnym człowiekiem. Posiadałem więcej
reniferów, niż można policzyć. A potem wydawało się, że złe dziedzictwo też przestało nas
obciążać. Mieliśmy dwoje ładnych dzieci, w których nie było zła, a one ze swej strony dały
nam wspaniałe wnuki o dobrych sercach.
- Bardzo możliwe - powiedział Andre, który prowadził obliczenia statystyczne i teraz oczy
mało mu z orbit nie wyszły. - Bo wtedy Tan-ghil zaczynał już szaleć w Norwegii i
przekleństwo obciążało urodzonych tutaj, wy mogliście żyć w spokoju.
176
Ku wielkiemu rozczarowaniu zebranych Inu nie umiał już nic więcej powiedzieć o życiu
Tengela Złego w Taran-gai. Znał, oczywiście, legendę o potężnym huku, jaki któregoś dnia
słyszano od strony Góry Czterech Wiatrów na morskiej wyspie. Ten huk i krzyk sprawiły, że
ziemia zadrżała, a morze wzburzyło się jak przy największym sztormie. I po tym Tan-ghil
przez wiele okrążeń księżyca leżał w swojej jaskini jak martwy. A poza tym... nie. Jeśli ktoś w
tamtych czasach zaczynał mówić o Tan-ghilu, wszyscy milkli i odwracali wzrok. Nie
rozmawia się o kimś aż tak złym.
- Ale przecież Tan-ghil miał też w Taran-gai innych krewnych? - zapytał Heike. - Tych, którzy
urodzili się przed jego wyprawą do zródeł.
- Tak jest - potwierdził Inu. - To jednak byli normalni ludzie. On sam jeszcze przedtem nie był
aż tak naznaczony złem, chociaż od samego początku był bardzo złym człowiekiem.
- Masz rację - powiedział Nataniel. - Dziękujemy ci, Inu! Bardzo dobrze nam to wszystko
wyjaśniłeś.
Na te słowa Inu musiał się znowu bardzo głęboko pokłonić, a jego szeroka twarz jaśniała z
radości. Zakończył pozdrowieniem dla Christel i wyrażeniem nadziei, że będzie zadowolona
z jego opieki. Christel kiwała głową trochę skrępowana, ale Bogu dzięki uśmiechała się do
niego sympatycznie. Wszyscy odetchnęli z ulgą, bowiem Christel, dokładnie tak jak jej
matka, Mari, była jedną z najbardziej nieobliczalnych osób wśród Ludzi Lodu. Nikt do końca
nie wiedział, czy one dwie zaakceptują te wszystkie fantastyczne wydarzenia, które się tu
rozgrywały.
Dwieście lat minęło, zanim kolejny obciążony, lecz obdarzony dobrym sercem urodził się w
Taran-gai. Był to pomocnik Mariany i miał na imię Ten-który-urodził-się-w-drzwiach . Dosyć
wymowne imię, trzeba przyznać. W tamtych czasach nie używano, rzecz jasna, pojęcia
drzwi , Taran-gaiczycy mieszkali przecież w namiotach i nikt nie nazywał drzwiami tej skóry,
która zasłaniała wejście, ale dla uproszczenia tak właśnie przetłumaczono jego imię na
norweski.
Był to człowiek przyjazny światu, który pięknie opowiadał o wyprawach z Samojedami do
Nor, o latach nieurodzaju w górach, do których przecież Taran-gaiczycy byli przyzwyczajeni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]