[ Pobierz całość w formacie PDF ]

próbował go zaatakować, ale wtedy rzuciły się nań błędne ogniki. Wokół mary
zaroiło się od małych, niebieskich płomyków. Pełzły w stronę głowy, aż go do-
słownie oblepiły. Wszystko to działo się niebezpiecznie blisko krawędzi bagna
i Dolg zrozumiał, że oskarżenia osłabiły starego despotę tak, iż nie był już w sta-
nie stawiać oporu.
Zwiatełka elfów powlokły go na bagno i utopiły; jedyne, co Dolg zobaczył, to
szara, przezroczysta ręka, wystająca ponad powierzchnię błota. Tylko tyle zostało
z upiora, który kiedyś był wielkim inkwizytorem. Ręka nie zdążyła się pogrążyć
w błocie, bo szybciej rozwiała się w nicość.
Dolg osunął się bez sił na trawę. Skulony szlochał rozpaczliwie jak małe
dziecko, którym przecież mimo wszystko był.
 Mój chłopcze  usłyszał głos Cienia.  Ranek mija, a wielu wciąż czeka
na zbawienie.
Dolg wyczyścił nos, otarł oczy i podniósł się niepewnie.
 Zapomniałem o najważniejszym  powiedział z drżeniem.
 Nie sądzę. Co masz na myśli?
 Zapomniałem tego przeklętego diabła zapytać o Zakon Zwiętego Słońca.
On był przecież jego wielkim mistrzem.
 Nie przypuszczam, by się na tym stanowisku jakoś wyróżniał. Miał pod
dostatkiem zajęcia z zagarnianiem cudzych majątków i złota oraz chronieniem
swojej nędznej osoby, by nikt mu nie zrobił krzywdy.
 Tak, ale może mógłby mi odpowiedzieć, dlaczego wszyscy tak pragną zdo-
być wiadomości o Słońcu. Czego w gruncie rzeczy poszukują?
Cień milczał.
Dolg nie ustępował.
 A czy ty nie mógłbyś tego znalezć w księdze świata, czy jak się tam ona
nazywa? Księga wieku świata, prawda? Czy nie mógłbyś znalezć czegoś więcej
na temat ich tajemniczego zakonu rycerskiego?
 Nie, nie mógłbym. Wszystko, co dotyczy tego Zakonu, jest zamknięte na
siedem magicznych pieczęci. Nikt nie może posiąść tej wiedzy.
Dolg w milczeniu pociągał nosem. Gdyby był nieco bardziej uważny, dotar-
łyby do niego z pewnością i ta chęć uniknięcia tego tematu, i udana obojętność
w głosie Cienia.
95
Zastanowiłby się też może nad faktem, że przecież i Cień nosi na piersiach
znak Słońca. A jako ktoś pochodzący z najdawniejszych czasów, powinien na te-
mat Zakonu Zwiętego Słońca wiedzieć więcej niż wszyscy nowi wielcy mistrzo-
wie razem wzięci.
Rozdział 14
 Jesteś teraz bardzo zmęczony  powiedział Cień.  Ale zaraz będziesz
mógł odpocząć. Musisz się tylko pospieszyć i pomóc tamtym na bagnach. Jest ich
wielu i bardzo się już niepokoją. W blasku słońca bledną, a mgła, która ich chroni,
niebawem się rozproszy.
Niezwykła noc! Cudowny poranek!
Dolg odchrząknął.
 Tak, naturalnie. Musisz tylko stąd odejść, bo przecież nie chciałbyś się
znalezć w pobliżu tego roziskrzonego kamienia, prawda? Jak tylko się oddalisz,
postaram się spełnić najskrytsze marzenia tych nieszczęśników na bagnach.
Z całej postaci Cienia biło patetyczne cierpienie, kiedy wycofywał się na bez-
pieczną odległość. Dolg westchnął, że nie może pomóc swemu wiernemu przyja-
cielowi, i wyjął z tornistra cudowny kamień. Ujął go oburącz i wyciągnął w stronę
bagien.
 Drodzy moi przyjaciele. . . Dzięki wam za wszelką pomoc, jaką mi oka-
zaliście! Gdybyście tylko jeszcze po raz ostatni pomogli mi przedostać się przez
te podstępne bagna, to ów niebieski szafir zwróci wam wolność, do której od tak
dawna tęsknicie.
Opuścił kulę i milczał. Nic się nie działo.
 Och, oczywiście. Przepraszam. Naprawdę zaczynam być zmęczony. 
Z poczuciem winy ponownie uniósł kulę.  Proszę ów szlachetny kamień, by
zwrócił wam wszystkim pierwotną postać. Już teraz. Ufam, że przeprowadzicie
mnie bezpiecznie na drugą stronę.
Powoli zaczęły się pojawiać rozmaite istoty. Z każdego małego światełka el-
fów powstawała jedna. Nieduże stworzenia z bardzo dawnych czasów w niebie-
skich, wyblakłych szatach, o czarnych jak węgiel, smutnych oczach, z czarnymi
kręconymi włosami i białymi twarzami. Uśmiechały się tajemniczo do Dolga.
 Och, kochani  rzekł wzruszony.  Kochani moi, jesteście dokładnie tacy
jak ja!
Ale popełnił ten sam błąd co poprzednio. Wydawało mu się, że ma więcej
czasu, gdy tamci wszyscy z rozpromienionym wzrokiem, szczęśliwi, pozdrawiali
97
kamień, który dokonywał cudów.
Podszedł jakiś chłopiec z rodu człowieczego i ujął rękę Dolga. Przez bagna
ciągnął się długi szereg elfów, karłów, istot podziemnych oraz ludzi, którzy kie-
dyś utonęli w tych błotach. Nie było ich teraz tak wielu, bo większość ogników
przemieniła się w te niezwykłe istoty, podobne do Dolga.
Jak zaczarowany poszedł ich śladem. Lękał się, że jeśli go zostawią, nie wy-
dostanie się z mokradeł, a poza tym był przekonany, że wszyscy idą za nim.
Kiedy się jednak odwrócił, by rozejrzeć się za Cieniem, stwierdził, że tylko
ten stary przyjaciel za nim podąża. Dokładnie jak poprzednio wszystkie podobne
do Dolga istoty zniknęły bezszelestnie.
 Och, nie  jęknął.  Nie, nie! Znowu zachowałem się niemądrze! Nie
spytałem, kiedy był na to czas, kim ja jestem ani jaka jest ich historia. Nie zapy-
tałem, co się z nimi stało ani dokąd zamierzają się udać, ani dlaczego zniknęły
kiedyś, sam nie wiem jak dawno temu. Jak można być tak głupim, i to dwa razy?
 Miałeś myśli zajęte czym innym  pocieszał go Cień.  A teraz spiesz
się, póki jeszcze widzisz swoich przewodników! Wkrótce zbledną tak, że całkiem
znikną ci z oczu.
Dolg jęknął, ogarnęły go wyrzuty sumienia. Mocniej ścisnął dłoń, która zde-
cydowanie była nie z tego świata, bo ów młody człowiek prowadzący go przez
bagna stawał się coraz mniej widoczny, i ruszył naprzód.
Sam wiedział, że czas nagli. Wątły szereg istot przed nim rozpływał się coraz
bardziej w blasku słońca.
Jak też oni odnajdują tutaj drogę, myślał, przeskakując w ślad za przewod-
nikiem z jednej kępy trawy na drugą. Niekiedy zdawało mu się, że widzi przed
sobą wielką suchą kępę, tamci jednak omijali ją i wybierali mniejsze, pozornie
mniej bezpieczne. A zaraz potem stwierdzał, że kępa, którą widział, nie ma jakby
dalszego ciągu, jest samotną wysepką. Ufał swoim przewodnikom coraz bardziej.
Byli już chyba w połowie drogi, gdy Dolg stanął.
 Cii! Co to było?
Wszyscy się zatrzymali. Zwrócili wzrok w prawo, tak samo jak Dolg.
 Mam wrażenie, jakby ktoś charczał  powiedział Dolg niepewnie.  Co
to może być?  Nasłuchiwał jeszcze chwilę.  Mój Boże, ktoś wzywa pomocy!
Nastawił uszu. W oddali za kilkoma niewielkimi kępami trawy mignęła mu
jakaś twarz. Twarz człowieka rozpaczliwie usiłującego utrzymać nos ponad po-
wierzchnią błota. Ręka próbowała się chwytać trawy, ale każde mocniejsze szarp-
nięcie wyrywało rośliny z korzeniami. Ostatnie zdzbło ratunku zawodziło topiel-
ca. Było to rzeczywiście zdzbło ostatnie.
 Musimy mu pomóc!  zawołał wstrząśnięty Dolg.
 Ale jak tam dojdziemy?  zastanawiał się Cień.
 Nie wiem. Kto to może być?
98
 Jeden z tych trzech żywych, którzy dzisiejszej nocy zawrócili z drogi. Mam
na myśli rycerza Ottona i jego dwóch ostatnich pomocników.
 Sądzisz, że to rycerz Otto?
 Nie, wygląda mi, że ta głowa, na którą patrzymy, należy raczej do chłopa.
 Uratujemy go. Powinno nam się udać.
Ponownie na bagnach rozległo się przepojone panicznym strachem gulgota-
nie. Tamten najwyrazniej zachłystywał się wodą.
 Masz jakąś linę?  zapytał Cień.
Dolg odpiął tornister. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •