[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skądinąd bardzo lubi wszystkich Bedwynów, tak niefortunnie w najważniejszych
latach dorastania pozbawionych macierzyńskiej opieki. Lauren zaś uwielbia. Jest jak
córka, której nigdy nie miała, choć tak bardzo pragnęła.
Babka, gdy wychodziła na poranny spacer i gdy siadywała wieczorami przy
kominku, narzekała, że brak jej Lauren. Nie pisała do niej, nie rozcierała jej ręki, nie
bawiła rozmową. Dziwiło ją też, że Kit jest taki niespokojny.
Nie zdobył się na odwagę, żeby powiedzieć im prawdę. W połowie września,
gdy matka niemal codziennie pytała o datę ślubu, a babka dopominała się, żeby
wypadł przed świętami, bo chciała zobaczyć Lauren na Gwiazdkę i zacząć szycie
chrzestnej koszulki - był już gotów wyjawić wszystko. Podczas obiadu oznajmił
jednak, ku własnemu zaskoczeniu:
- Jadę do Newbury Abbey. Już jutro. Muszę... muszę zobaczyć się z Lauren.
Wszyscy ucieszyli się niezmiernie. Czekali przecież na tę chwilę. Najwyższy
czas! Lauren mogłaby pomyśleć, że zmienił zdanie!
* * *
Miasteczko wyglądało malowniczo, a ta jego część, którą mógł widzieć z okna, z
domkami skupionymi wokół zatoki, leżała tuż nad wzburzonym morzem.
Nie był pewien, dokąd się udać - do domu ciotki Clary czy do dworu w
Newbury Abbey. Zdecydował, że najpierw zajdzie do ciotki. Służący oznajmił jednak,
że panie poszły do pałacu, tak że ostatecznie dopiero po długim, uciążliwym spacerze
na wietrze oddał tam swoją kartę wizytową i spytał, czy hrabina Kilbourne zechce go
przyjąć.
Po krótkim oczekiwaniu wprowadzono go do salonu, gdzie na jego widok
kilkoro ludzi wstało z krzeseł. Lauren między nimi nie było.
Nie okazała takiej powściągliwości, jak on. Wiedzieli. Wszyscy. Gwendoline
zbladła, ciotka Clara spoglądała na niego srogo, Portfrey miał pokerową twarz.
Naprzeciw, z uśmiechem i wyciągniętą ręką, wyszła tylko drobna, jasnowłosa, śliczna
kobieta.
- Lord Ravensberg? - spytała. - Jakże mi miło!
Skłonił się i ujął jej dłoń.
- Ravensberg? - Wysoki blondyn w wieku Kita złożył mu ukłon, ale nie podał
ręki.
- Kilbourne?
Tak, to musi być on. Kit stał przed mężczyzną, który tyle znaczył dla Lauren. O
mało go nie poślubiła. Kochała go i może nadal kocha. No i przed sławną Lily, która
pogrzebała wszystkie jej nadzieje.
- Co za miła niespodzianka! Proszę, niech pan siada. Raczej dziś chłodno,
prawda? Zna pan pewnie pozostałych?
Damy dygnęły, Portfrey skinął głową. Książę trzymał na ręku malutkie dziecko.
Księżna uśmiechnęła się ciepło.
- Tak, należało tu przybyć, wicehrabio. Rada jestem, że to przewidziałam.
- I ja także - dodała Lily, prowadząc Kita w stronę krzeseł. - Lauren napisała do
pana, nic nam nie mówiąc. Nawet Gwen! Wszyscy bardzo się martwiliśmy! Gwen i
moja kochana teściowa sądziły, że to będzie małżeństwo z miłości! Lauren upierała się
wprawdzie, że to ona tak zadecydowała i że to tylko jej wina, ale oczywiście my
myśleliśmy inaczej. Widzi pan, wszyscy ogromnie ją kochamy, no i zawsze łatwiej jest
oskarżać kogoś obcego. Ale teraz może pan już bronić się sam.
- Lily! - upomniał ją Neville. - Przecież lord Ravensberg nic nam jeszcze nie
powiedział. Nie wiemy nawet, po co tu przyjechał.
- Chcę pomówić z Lauren. Gdzie ona jest?
- A po co to panu? - spytał Kilbourne. - W końcu zerwała zaręczyny. Co prawda
nikt z nas nie wie, dlaczego, ale możemy się chyba domyślać, że nie ma ochoty z
panem rozmawiać.
- Lepiej niech ją pan zostawi w spokoju - dodała ciotka Clara. - Ona obstaje
przy tym, że wcale nie działała pod wpływem impulsu. Nie wiem, co się zdarzyło, ale
postanowiła nie wychodzić za pana, mimo że zrywanie zaręczyn nie jest w dobrym
tonie. Jeśli to tylko grzecznościowa wizyta, dziękuję panu za nią w jej imieniu. Jeśli
nie, wszyscy krewni staną w jej obronie.
- Biedny lord Ravensberg! - Księżna roześmiała się współczująco. - Nieładnie
się zachowujemy wobec niego. Lauren zapewniała przecież, że nie było w tym jego
winy.
- Poszła na plażą - odezwała się cicho Gwendoline zza pleców pozostałych.
Kit spojrzał na nią i ukłonił się. Wciąż jeszcze nie usiadł.
- Dziękuję pani z całego serca.
- Powiedziała, że chce być sama - dodał Kilbourne. - I żeby jej nie przeszkadzać.
- A zatem - rzekła Lily z miłym uśmiechem - będzie pan mógł jej wyjawić w
cztery oczy powód swego przyjazdu.
- Nie chcę, żeby się denerwowała - mruknął Kilbourne.
- Nie zdenerwuję jej - zapewnił Kit.
Lily posłała mu jeszcze jeden uśmiech.
- Lauren ma dwadzieścia sześć lat, Neville - zwróciła się do męża - jest bardzo
rozsądna i od tygodni przekonuje nas, że potrafi pokierować własnym życiem. Jeśli
nie będzie chciała wrócić z lordem Ravensbergiem, sama mu to powie.
Kilbourne spojrzał żonie w oczy, a do Kita dotarło wreszcie, że tu, w Newbury
Abbey, Lauren jest ogromnie kochana, a najbardziej może przez tych dwoje ludzi,
którzy sprawili jej najwięcej bólu. Kilbourne czuł się winny, bo cierpiała z jego
przyczyny, z całego serca więc pragnął, żeby nie musiała cierpieć ponownie.
- Pójdę na plażę, jeśli tylko ktoś wskaże mi drogę.
- Zanosi się na deszcz. - Kilbourne wyjrzał przez okno. - Niech jej pan powie,
żeby wracała do domu!
Lily znowu uśmiechnęła się do męża, lecz słowa skierowała do Kita:
- Niech ją pan zabierze do letniego domku, wicehrabio. To niedaleko.
- Trzeba pójść wzdłuż trawnika - tłumaczyła Gwen - a potem na prawo i tam
już zobaczy pan ścieżkę wiodącą ku skałom.
Kit ukłonił się i wyszedł.
Jeszcze nie padało, gdy schodził stromą ścieżką ze skał. Nie była to nawet
mżawka, a jednak czuł wilgoć na twarzy i zmarzły mu ręce. Z pewnością wkrótce
rozpada się na dobre.
W połowie drogi przypomniał sobie, że Lauren opisywała mu kiedyś to miejsce
- niedużą dolinkę z wodospadem i sadzawką oraz malowniczym domkiem. Właśnie
tam zobaczyła Neville'a i Lily podczas swawolnych igraszek. Nigdzie nie było jej
widać. Spojrzał na plażę, osłaniając oczy ręką.
Wtedy ją dostrzegł. I uśmiechnął się. Wiedział już ponad wszelką wątpliwość,
że spędzone z nim lato nie poszło na marne. W płaszczu, ale bez kapelusza, siedziała
wpatrzona w dzikie, wzburzone morze, na szczycie wielkiego głazu, który z jego
perspektywy wydawał się niemal pionowy.
Wzdrygnął się na myśl, że wdrapała się tam sama, bez niczyjej pomocy.
Wiedział, że teraz jest już spokojna i niezależna. %7łe nie potrzebuje nikogo.
A zwłaszcza jego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]