[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TÅ‚uste bobasy w Gustaw-Siegfried; Hanni-osiem-zero."
Wiktor, wiktor."
Osiągnąłem już pułap 9000 metrów. Te nowe sprężarki są znakomite.
11.30: w dole, na zachód od nas, zauważam pierwsze smugi kondensacyjne. To Lightningi. Kilka minut
pózniej są bezpośrednio pod nami, a za nimi lecą ciężkie bombowce. Te ostatnie rozciągnięte są w potężny
łańcuch, długi jak okiem sięgnąć. Nad nimi i po bokach kołują i krążą Thunderbolty i Mustangi.
Wtedy prosto w sam ich środek ruszają nasze Focke-Wulfy. Natychmiast odbijam i nurkuję w stronę
lecących niżej Lightnin-gów. Zauważają nas i zakręcają w naszym kierunku, by stawić czoła atakowi.
Dodatkowo z południa zakręca i rusza na nas zgraja około trzydziestu Thunderboltów. Jest dokładnie tak,
jak chciałem.
Focke-Wulfy mają teraz wolną drogę. Pierwsza Forteca stoi już w ogniu. Major Moritz rusza do ataku na
czele swego dywizjonu myśliwców szturmowych (Rammjaeger).
Po chwili zaczyna się wściekła kotłowanina. Nasza robota została wykonana. Teraz każdy już troszczy się o
siebie. Przez kilka minut utrzymuję się na ogonie Lightninga. Lata jak diabeł wcielony, skręcając,
nurkując i wznosząc się niemal jak rakieta. Nie jestem w stanie oddać więcej niż kilka nieprzygotowanych
strzałów.
Wtem obok mnie przelatuje lotem nurkowym klucz Mustangów. Smugacze gwiżdżą mi w pobliżu głowy.
Obydwiema rękami pociągam drążek w tył i stromym wznosem wyciągam samolot z linii ostrzału. Mój
skrzydÅ‚owy, sierżant Drühe, trzyma siÄ™ blisko mego ogona.
Ponownie mam okazję otwarcia ognia do Lightninga. W końcu moje serie trafiają w cel. Z prawego
silnika buchają kłęby dymu. Muszę jednak uciekać. Rzuciwszy okiem w tył, zauważam, że na ogonie mam
osiem Thunderboltów. Znów nieprzyjacielskie smugacze ze świstem przelatują mi obok głowy.
Najwyrazniej moi przeciwnicy to starzy wyjadacze. Skręcam, nurkuję, wznoszę się, robię beczki, pętle i
korkociąg. Włączam doładowanie metanolem i próbuję umknąć ulubionym korkociągiem przy wznoszeniu.
Nie mija parÄ™ sekund, a dranie z powrotem siedzÄ…
mi na ogonie. Cały czas strzelają. Nie mam pojęcia, jak to jest, że nie trafiają - ale nie trafiają.
Mój skrzydłowy trzyma się przy mnie jak przyklejony, albo z tyłu, albo z boku. Cokolwiek ma się wydarzyć,
mówię mu Nie ruszaj się!"
Wiktor, wiktor" - odpowiada ze spokojem.
Sądząc, że oto nadarza się dobra okazja odwrócenia sytuacji, biorę na celownik jednego z jankesów.
Otwieram ogień z działka i karabinów. Maszyna podrywa się ostro w górę. Tuż potem wszyscy jego koledzy
znowu siedzÄ… mi na ogonie.
Mimo przenikliwego zimna po twarzy ścieka mi pot. Taka walka to piekło. W jednym momencie wgniata
mnie w fotel podczas ostrego skrętu; w drugim lecę do góry nogami, wisząc na pasie bezpieczeństwa, z
głową praktycznie dotykającą szczytu kopuły i z wnętrznościami wpadającymi do gardła.
Każda sekunda wydaje się całym życiem.
Focke-Wulfy wykonały dobrą robotę. Zaobserwowałem blisko trzydzieści spadających, płonących Fortec.
Ale wciąż jakieś siedemset ciężkich bombowców niewzruszenie kontynuuje swą podróż na wschód. Berlin
czeka kolejny gorący dzień.
Wskaznik paliwa w moim samolocie pokazuje zero. WÅ‚Ä…cza siÄ™ migoczÄ…ca czerwona kontrolka.
Jeszcze tylko dziesięć minut i zbiornik będzie pusty. Ruszam w dół nurkowaniem z ostrą spiralą.
Thunderbolty zostawiajÄ… mnie w spokoju.
Tuż nad chmurami, na wysokości 900 metrów, powoli wyprowadzam samolot do poziomego lotu.
Przypuszczam, że jestem gdzieś w pobliżu Brunswick albo Hildesheim.
Spoglądam na zegarek. Być może za czterdzieści pięć minut znów będę nad aleją bombowców". Być
może uda mi się wtedy wziąć na celownik jakiegoś tłustego bobasa...
Nade mną niebo jest wciąż poorane smugami kondensacyjnymi, naznaczone stemplem tamtej piekielnej
walki. Nagle skrzydłowy obok mnie zakręca gwałtownie i znika w chmurach.
Co u licha...?
Błyskawicznie zerkam w tył, a następnie instynktownie wciskam głowę w ramiona. Na ogonie usadził mi
siÄ™ Thunderbolt, a za nim
siedem kolejnych. Cała ósemka otwiera ogień. Ich serie z hukiem uderzają w mój samolot. Prawe skrzydło
staje w płomieniach.
Spiralą odbijam w lewo w chmury. Przed sobą widzę niewyrazny cień: to Thunderbolt. Otwieram ogień. Po
chwili pali mu siÄ™ ogon.
Widzę już ziemię. Odłączam kopułę i jestem gotowy do skoku. Nad uchem znowu rozlega mi się ra-ta-
ta-ta karabinów maszynowych i jakby stukot młotka, gdy moją płonącą maszyną wstrząsają kolejne
uderzenia pocisków. Thunderbolt znów się pojawia, niespełna 30 metrów za mną.
Cholera! Jeśli spróbuję teraz wyskoczyć, jego śmigło zrobi ze mnie krwawą papkę. Kurczę się i
pochylam nisko w fotelu, starając się jak najbardziej zmniejszyć. Pancerna płyta za plecami chroni mnie od
strzałów, które w innym razie byłyby śmiertelne. Skrzydła i kadłub mam podziurawione jak sito. Obok
prawej nogi widzę ogromną dziurę. Języki płomieni sięgają już blisko, czuję ich żar.
Trach! Tablica rozdzielcza rozlatuje się przed moimi oczami w drobny mak. Coś uderza mnie w głowę.
Po chwili silnik się zatrzymuje: nie ma już ani kropli paliwa.
Cholera! Nie mam teraz szans.
Oczywiście gwałtownie tracę prędkość. To sprawia, że pociski mojego przeciwnika lecą za daleko, a on
sam pędem mnie wyprzedza. Przez parę sekund samotnie tkwi na moim celowniku -jest okazja, by zabrać
go ze sobą na dół. Przyciskam obydwa spusty. Czuję, jak cały się trzęsę z nerwów. Gdyby tylko udało mi się
zabrać go ze sobą!
Moja seria trafia idealnie, w sam środek jego kadłuba. Podrywa swój dymiący samolot stromo w górę.
Po chwili cały się pali. Kopuła się otwiera i wyłania się z niej pilot.
Ziemia przybliża się w szybkim tempie. Nie zdążę już wyskoczyć. Przelatuję nad jakimiś rozległymi
polami. Dziób idzie w dół i samolot uderza o grunt. Płomienie wzbijają się, dosięgając mej twarzy. Kawałki
ziemi wystrzeliwują w powietrze. Czuję potężny, głuchy łomot. Maszyna ślizga się w tumanach pyłu i
zakopuje się w miękkiej ziemi niczym we własnym grobie. Podnoszę ręce, by zakryć twarz, i przyciskam
nogi do orczyka steru. UÅ‚amki sekund
pózniej jest już po wszystkim. Coś ze straszliwą siłą uderza mnie w głowę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]