[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spojrzeniem pokój, rozświetlona choinkę, odblask lampek w martwym, szeroko otwartym
oku.
 Nazywaj mnie Matyldą.
Jingle bell, jingle bell. Dzwonki wciąż dzwoniły, gdy wyszli ze śmierdzącej, zasikanej
klatki przed blok. Nie czuła zimna, choć szła boso po rozkisłym, zasolonym miejskim śniegu.
Noc wigilijna zmierzała do końca, zwierzęta może już i mówiły ludzkim głosem, sąsiedzi
właśnie przestawali. Z okien niosły się pijackie śpiewy, zgoła nie kolędy.
Sąsiad z parteru, trzymający się trzepaka, zmierzył mętnym wzrokiem wychodzących. We
wzroku nie drgnęło żadne zrozumienie. Nad blokiem zaprzęg Zwiętego Mikołaja zataczał
ciasne kręgi, renifery były zdezorientowane. No cóż, pomyślała Matylda, trafiły na gorącą
strefę lądowania.
Pijak przy trzepaku czknął równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na
przyglądającym mu się uważnym wzrokiem piwnicznym kocurze.
 Kisssi... kisssi  zabełkotał pijak.  Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim
goosem?
 Spierdalaj  odparł beznamiętnie kocur i oddalił się z godnością.
Matylda nie wiedziała, jak pod płaszczem Dziadka Mrożą zmieściła się długa rura
wyrzutni. Najważniejsze, że się zmieściła.
 Pamiętaj...  zaczął Dziadek.
 Wiem. Nie stawać za tobą, niebezpieczna strefa  uśmiechnęła się.
Też się uśmiechnął, nie odrywając oczu od celownika. Nacisnął spust, z szumem i
błyskiem stinger wyskoczył z rury, rozłożył stateczniki i pognał za saniami.
Renifery były czujne. Rozpaczliwym skrętem próbowały uniknąć rakiety, rozsypując za
sobą pasma anielskich włosów. Błąd, pułapki termiczne byłyby lepsze.
Błysk rozświetlił niebo, wydobył kształty bloków, bezlistnych drzew.
 O kuuurwa!  wrzasnął pijak z zachwytem, klaszcząc w dłonie. Pomyliło mu się z
Sylwestrem.
Z nieba spadały kawałki desek, skrawki sierści. Wolno opadały anielskie włosy. Tuż obok
Matyldy spadł mały, srebrny dzwoneczek. Trąciła go nogą.
Jingle bell jingle bell...
Piękna i Bestia
Jacek Piekara
Jacek Piekara (1965)  zrezygnował z prawniczej kariery (a byłby na pewno złotoustym
adwokatem) na rzecz dziennikarstwa. Jest twórcą i redaktorem merytorycznym magazynu
Fantasy-Click. Był autorem pierwszego w historii polskiego opowiadania i pierwszej
powieści z gatunku fantasy. Opublikował sześć książek i kilkadziesiąt opowiadań. W 1994
roku na Euroconie we francuskiej miejscowości Fayence otrzymał nagrodę za najlepszy
europejski debiut.
Historia, którą przeczytacie, opowiada o tęsknocie. Co się jednak dzieje, kiedy tęsknota
jest tak silna, że przełamuje wszelkie bariery? Również te natury moralnej? Jak daleko wolno
nam się posunąć w poszukiwaniu osobistego szczęścia i czym w ogóle to szczęście jest?
Fotel stał przy samym oknie, odwrócony tyłem do drzwi. Siedziałem w nim w zasadzie
niezauważony, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, by komukolwiek robiła różnicę
moja obecność lub nieobecność. Wiedziałem, że siedzący przy stole mogą dostrzec zza
solidnego oparcia fotela tylko moją dłoń z kieliszkiem koniaku. Nie interesowali się mną, a ja
pozwoliłem, by ich głosy spokojnie przepływały i przyjmowałem je podobnie, jak sączącą się
z sąsiedniego pokoju muzykę. Obojętnie. Jak rekwizyt rzeczywistości, którego istnienie jest
tak niezależne od mojej woli, iż nie ma sensu się nad nim zastanawiać. Oczywiście tęskniłem.
Alkohol, przyćmione światła, łagodny szmer muzyki i nienatrętne głosy tworzyły ten
nostalgiczny nastrój, którego nienawidziłem i który kochałem. Nienawidziłem, bo był bólem,
a kochałem, gdyż wiedziałem, że jest nadzieją. Wierzyłem, że marzenia się spełniają i to
pozwalało mi żyć, choć do tej pory moje życie składało się z rozczarowań. Bolesnych
rozczarowań, aby użyć tej wyświechtanej metafory.
Sięgnąłem po koniak właściwie niechętnie, miałem już dość alkoholu na dzisiejszy
wieczór, i wtedy usłyszałem jej głos. Nie powiedziała nic szczególnego, nawet nie pamiętam
słów. Chyba poprosiła kogoś o papierosa lub zapalniczkę. W tej samej sekundzie
niezapowiedzianie uderzył ból. Powinienem przyzwyczaić się już do tego, ale nie potrafię. To
sama esencja bólu. Mózg, serce, żołądek i jądra napełniają się lawą, ale trwa to zwykle tak
krótko, iż nie wiem po chwili, czy zdarzyło się naprawdę. A potem tylko zapach melonów.
Słodki, obrzydliwy zapach melonów. Od dziecka nie znoszę melonów ani ich zapachu.
Odwróciłem się z całym fotelem i nasze spojrzenia się spotkały.
 Och, a pan? Czy pan ma papierosa?  spytała i chyba była trochę zażenowana.
Może proszeniem obcego mężczyzny, a może hołdowaniem coraz mniej modnemu
nałogowi.
 Tak  odparłem i kiedy zbliżyła się, podałem jej papierosa, a potem ogień.
Przez tę krótką chwilę mogłem się jej przyjrzeć. Miała bardzo czarne, krótko obcięte włosy
i szczupłą twarz o klasycznym profilu. Odważnie wyciętą suknię i małe piersi. Nie nosiła
żadnej biżuterii i pachniała kadzidłami. Ciężki wieczorowy zapach, ale nawet on nie potrafił
zabić odoru melonów.
 Tu nikt nie pali  poskarżyła się i zaciągnęła głęboko  cóż to za moda, żeby żyć
zdrowo i ekologicznie?
Jej głos był niczym złote, aksamitne zasłony. Albo jak dusza koniaku. Rzadko spotyka się
kobiety o tak pięknym głosie. Leciutko pachniała alkoholem, ale nie była pijana. To dobrze.
Nie lubię pijanych. Poprosiłem ją, żeby usiadła, a sam przysunąłem drugi fotel. Mężczyzni
przy stole nie interesowali się nami. Nadal rozmawiali o polityce i moralności oraz
moralności w polityce. Słuchaliśmy ich przez chwilę, chyba tylko po to, aby się zastanowić,
czy będziemy ze sobą rozmawiać, a jeśli tak, to o czym.
 Nigdy pana tu nie widziałam  powiedziała w końcu, a ja uśmiechnąłem się.
 I nigdy by pani nie zobaczyła, gdyby nie poszukiwanie papierosów. Ale mogę się tylko
cieszyć, że się pani skończyły.
Potem chwilę milczeliśmy, a ona bawiła się papierosem, obracając go tak szybko w
palcach, że obawiałem się, że w końcu poparzy sobie dłoń. Wreszcie zgasiła go w
popielniczce i zawahała się przez moment.
 Cóż... dziękuję  powiedziała wstając.
 Może zatańczymy?  zaproponowałem, a ona wzruszyła nerwowo ramionami.
 Czemu nie?
W największym pokoju, w półmroku, kołysało się kilka par i dla wszystkich taniec był
jedynie pretekstem do mniej czy bardziej zaawansowanych pieszczot. Simon i Garfunkel
śpiewali  The Sound of Silence . Zabawne, ale zdałem sobie sprawę, że nie spotkałem nigdy
miejsca, w którym nie istniałaby ich muzyka. Zawsze przenika mnie dreszcz, kiedy słyszę:
 Hello, darkness my old friend. I ve come to talk to you again . Tak. Przyszedłem. I znów
będziemy rozmawiać. Przecież czuję zapach melonów. Dziewczyna w moich ramionach
nagle wydała mi się smutna i krucha. Było mi jej żal. Zawsze jest mi żal, ale istnieją pewne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •