[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Gdzie jest moja córka? Proszę.
Podniosła rewolwer i położyła go sobie na kolanach. Potem wzięła głęboki oddech
i wypuściła gwałtownie powietrze, wydymając przy tym policzki:
 W Holiday Inn w Amerling, pokój 113. Nigdy nie zrobiłabym jej krzywdy, Sam.
Przenigdy. Ale to był jedyny sposób, żeby zmusić cię do rozmowy. Widziałam to w two-
ich oczach podczas naszego ostatniego spotkania. Powiedziałam sobie: W porządku,
dam mu spokój. Ale pózniej dowiedziałam się o LePoincie i zrozumiałam, że musimy
porozmawiać, chociaż raz. Więc...  Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale słowa zgasły
w zimnym powietrzu.
Stąd do Amerling są tylko dwie mile. Mógłbym tam być za dziesięć minut. Zrobiłem
krok w kierunku drzwi. Na drugi już nie było szansy, bo poderwała się błyskawicznie
i wycelowała rewolwer w moją głowę.
 Ani kroku dalej! Musisz mnie wysłuchać! Cały czas tylko szukałam. Tak bardzo
chciałam ci pomóc, że rzuciłam wszystko inne. Więc szukałam, aż znalazłam. Odkryłam
159
wszystko, Sam! Masz teraz wszystko, czego ci potrzeba do twojej książki. Porozmawiaj
z Johnem LePointem. Nie proszę cię o nic innego. Przysięgam, że dam ci spokój. Tylko
obiecaj, że z nim porozmawiasz...
 Nie interesuje mnie moja książka, Veronico. Możesz ją spalić, choćby tutaj, na
środku tego pokoju, a ja nawet nie mrugnę. Pozwól mi odejść. Pozwól mi wziąć Cass
i zawiezć ją do domu.
 Jedyne kobiety, które kochasz, to twoja córka i Pauline. Jedyne. Nie potrafisz ko-
chać nikogo innego. Z wyjątkiem siebie. Ale wiesz co? Twoja córka mnie lubi! Bardzo
mnie lubi. Zanim przyjechałam tutaj, powiedziała mi:  Proszę, załatw to z tatą . Mam
gdzieś to, czy mi wierzysz, czy nie, bo to prawda. Tak właśnie powiedziała.
Wycelowałem w nią palec.
 Wierzę ci, tylko powiedz mi, kogo ona naprawdę lubi? Co? Prawdziwą Veronicę
Lake, kimkolwiek jest, czy też jedną z tych masek, które nosisz przy sobie jak pastylki
miętowe? Właśnie! Pastylki miętowe, dzięki którym nie czuć przykrego oddechu.
 Zamknij się! Przestań!  Teraz skierowała rewolwer na siebie.  Nie potrafisz
mnie kochać? Zwietnie. Lecz mogę cię straszyć. To dobrze. Przynajmniej tyle. I już. Patrz
na to, co teraz zrobię, a będę żyć w tobie na wieki!
 Nie! Nie rób tego! Proszę!
Jej twarz zmiękła, wykonała nagły ruch do przodu. Początkowo myślałem, że rzuca
się na mnie. Usłyszałem brzęk tłuczonego szkła i zobaczyłem wielki strumień krwi try-
skający z jej piersi. Gdy poruszyła się, padł drugi strzał. Dopiero wtedy pojąłem, że
strzeliła do siebie! Zrobiła to, zastrzeliła się!
Ale nie, to niemożliwe, bo przecież przystawiła sobie rewolwer do piersi, więc pole-
ciałaby to tyłu, a nie do przodu, zupełnie jakby ktoś popchnął ją od tyłu, a krew popły-
nęłaby w przeciwną stronę, a jej pistolet był tak mały, skąd by się wzięło tyle krwi, bo
przecież płynęła nie w tę stronę i...
Po drugim strzale wyrzuciła ręce w górę. Rewolwer wyleciał jej z dłoni i uderzył
mnie w twarz. Odwróciłem się, gdy poleciała naprzód i runęła na podłogę. Schyliłem
się i chwyciłem ją. Wszędzie była jej krew. I cały czas płynęła, wciąż żywa, ciemnoczer-
wona i lśniąca.
 Veronica!
Jej powieki zatrzepotały i zamknęły się.
Gdzieś tam, głęboko, wiedziałem, że ktoś ją zastrzelił, ale nie byłem w stanie się po-
ruszyć. Nie potrafiłem rozstać się z jej ciałem, nawet gdyby dało mi to szansę ujrzenia
mordercy.
Trzymałem ją i patrzyłem na jej twarz  pół Pauline, pół Veronica. Potem przeja-
śniło mi się w głowie i położyłem rękę na jej piersi, poczułem, że krew wciąż jeszcze wy-
pływa. Już nie czułem skóry  dotykałem jedynie czegoś ciepłego i śliskiego i twardych
kości. Zabrałem rękę i spojrzałem na pokrywającą wszystko krew.
160
Nie wiem, jak długo tam siedziałem z ciałem Veroniki w ramionach. Dużo do niej
mówiłem, ale nie pamiętam o czym.
Po pewnym czasie opuściłem ją delikatnie na podłogę i wstałem. Gdy doszedłem do
drzwi, zatrzymałem się i obejrzałem za siebie. Leżała na środku pokoju. Towarzystwa
dotrzymywał jej tylko napis Pauline wydrapany na ścianie. I tak się spotkały  jedna
i druga nieżywa.
Ruszyłem przed siebie korytarzem i wyszedłem na zewnątrz. Na werandzie, przed
drzwiami, leżał bukiet kwiatów, dokładnie taki sam, jaki dostałem wtedy w Connecti-
cut, skrzący się żywymi kolorami na tle białego śniegu. Pewnie powinienem był czuć
lęk, ale nie czułem. Czy to możliwe, że najpierw zastrzelił ją, a potem stał i patrzył? Nie,
był dużo sprytniejszy. Pewnie teraz wyjeżdżał z miasta, bardzo powoli, żeby nie spowo-
dować wypadku i nie narazić się na żadne kłopoty. Poniosłem kwiaty i zacząłem szukać
karteczki. Przeczytałem:  Cześć, Sam! Teraz już da ci spokój. Twoja córka jest w Holiday [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •