[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uczuciowo, bo zostaniesz boleśnie zraniony i przeżyjesz wielki
zawód.
- Rozumiem - powiedział Paul z uprzejmym skinieniem głowy. -
Dziękuję ci, Ken.
Ken Holcross w milczeniu patrzył, jak jego gość, posępny i
zamyślony, wstaje i wychodzi z gabinetu.
212
anula
10
Deszcz bębnił o liście i szemrał cicho wśród drzew, spływając na
gęste podszycie w ciepłych, srebrnych strumykach. Świat był szary i
dokoła panował spokój; powoli zapadał zmierzch, brzemienny w
groźne piękno czające się w lasach za pasmem wzgórz.
Joe wytężał wzrok usiłując coś zobaczyć przez brudne szyby
swojej furgonetki, obojętny na urok deszczowego wieczoru. Myślał o
pogodzie, o wiosennej ulewie i o tym, jak będzie wyglądała po niej
droga.
- Musimy mieć pewność, Timmy, że uda się wynająć wóz z
napędem na cztery koła - zwrócił się do siedzącego obok chłopaka. -
Jak pogoda się zepsuje, będzie nam ciężko się stąd wydostać.
Tim Connor nie odezwał się słowem. W ponurym milczeniu
skinął głową i dalej patrzył na strugi deszczu widoczne na tle drzew.
Joe przez chwilę wpatrywał się w swojego wspólnika, bębniąc
palcami po kierownicy.
- No więc jak tam, Timmy? - zagadnął wreszcie. -Masz mi coś
nowego do powiedzenia?
Młodszy mężczyzna potrząsnął głową.
- To samo co zawsze - odparł. - Tak jak ci mówiłem ostatnio.
Wraca do domu wcześnie, cały wolny czas spędza z nią, zabiera ją na
długie spacery, wozi samochodem. Ciągle są razem.
- I dalej jak dwa gołąbki, tak? Tim skinął głową.
- Tak jak zawsze.
213
anula
- To znaczy?
- To znaczy, że tak jak wtedy w stajni. Jak mu się wydaje, że
nikt ich nie widzi, ściska ją i całuje i w ogóle. A czasami...
- Tak? - zapytał Joe, kiedy Tim urwał.
- Czasami idą na stryszek, tam, gdzie jest siano, żeby się
pobawić z kociakami, ale siedzą tam bardzo długo. Bóg raczy
wiedzieć, co robią.
Joe ryknął śmiechem.
- Najlepiej wdrap się i zobacz.
- Tak, żeby mnie Temple zabił... - powiedział zimno Tim. -
Może sobie chodzić do pracy w garniturze i krawacie, ale to kawał
silnego chłopa. Wolałbym nie wchodzić mu w drogę.
- Wkrótce przestanie być dla nas problemem - oświadczył Joe
rzeczowym tonem. - Bo wyciągnie kopyta. A my będziemy bogaci.
Tim niepewnie poruszył się na siedzeniu pokrytym popękaną
dermą i Joe obrzucił go szybkim spojrzeniem.
- Nie masz przypadkiem pietra, Timmy, co? - zapytał cicho.
- Nie - zaprzeczył gwałtownie Tim, cały czas nie patrząc
Joe'emu w oczy. - Ja tylko.
- Co tylko?
- Nie wiem, jakoś głupio się czuję. Powinieneś ją zobaczyć, Joe.
Rozmawiałeś z nią tylko raz, a ja ją widzę codziennie. Ona się nie
zachowuje tak, jakby chciała, żeby jej mąż został sprzątnięty. Ona jest
jak dzieciak. I cały czas patrzy w niego jak w obraz.
214
anula
- Sprytna z niej sztuka. Jak wynajmujesz faceta, żeby kogoś
sprzątnął, to i tak, Timmy, odpowiadasz za morderstwo. A pierwszym
podejrzanym jest współmałżonek, i ona doskonale o tym wie. Biorąc
pod uwagę, jak go poprzednio traktowała, mogliby ją aresztować. Ale
teraz już zmądrzała i zupełnie zmieniła taktykę. Niezły numer
wykombinowała z tą utratą pamięci. Powiedziałem jej to zresztą.
- Powiedziałeś jej? Kiedy?
- W ubiegłym miesiącu, jak dobijaliśmy targu. - Joe spojrzał
ostro na młodszego wspólnika. - Posłuchaj mnie, Timmy, ja tu nie
potrzebuję dzieciaków ani maminsynków.
Masz sporo do zrobienia. Musisz mi podstawić samochód,
informować mnie, co się dzieje na dole, po wykonanej robocie
zablokować drogę, żebyśmy mieli czas się stamtąd wydostać, i w
ogóle... Jak chcesz się wycofać, to powiedz mi teraz, żebym sobie
mógł znaleźć kogoś innego, kto naprawdę chce zarobić paręset
tysięcy.
Dziobatą twarz Tima oblał rumieniec. Na wzmiankę o
pieniądzach oblizał się, rzucił przelotne spojrzenie swojemu
towarzyszowi, po czym znów zaczął wyglądać przez okno.
- Dobrze - odpowiedział wreszcie; - Chciałbym tylko poznać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]