[ Pobierz całość w formacie PDF ]

karabinu do zbliżających się zwierząt.
Zaledwie ubiegli z pół kilometru, gdy kilka słoni,
oderwawszy się od gromady, zaczęło ich ścigać.
- Odwagi!... odwagi!... - Wołał Kamis. - Uciekajmy!
Dostaniemy się z pewnością do lasu!
Langa czuł, że Huber jest już zmęczony.
Langa czuł, że Huber jest już zmęczony.
- Puść mnie!... puść!... przyjacielu Maksie. Ja mam
dobre nogi... puść mnie!
Maks nie słuchał go, tylko pośpieszał i usiłował nie
pozostawać w tyle za innemi.
Przebiegli jeszcze jeden kilometr, gdy siły zaczęły ich
opuszczać, biegli już wolniej... Brakowało im tchu, nie
mogli oddychać...
Las był odległy zaledwie już o jakie kilkaset kroków, a
w nim czekało ich pewne ocalenie.
- Prędzej!. prędzej!... powtarzał Kamis. - Panie
Maksie, daj mi pan rękę Langa!
- Nie, Kamisie, ja go lepiej wolę sam donieść.
Jeden słoń był już o jakie pięćdziesiąt kroków za niemi.
Ryczał i świstał, czuć już nawet było gorący jego oddech.
Ziemia drżała pod jego nogami.
Jeszcze chwila, a dosięgnie Maksa, który z trudem
starał się biec równie prędko, jak jego towarzysze.
Wtedy Jan Cort zatrzymał się, odwrócił, i zmierzywszy
z karabinu, strzelił.
Celował dobrze, kula trafiła w serce, zwierzę upadło
martwe.
- Szczęśliwy strzał - rzekł Jan Cort i zaczął znowu
uciekać.
Zwierzęta, które nadbiegły za pierwszym słoniem,
zatrzymały się nad martwym towarzyszem.
Z tej zwłoki skorzystali uciekający.
Lecz całe stado, zniszczywszy wszystkie drzewa na
Lecz całe stado, zniszczywszy wszystkie drzewa na
wzgórzu, pędziło ku lasowi.
Teraz nie było widać żadnego ognia, ani przy ziemi, ani
u wierzchołków drzew. Ciemność zalegała dokoła
Uciekający nie mieli już sił.
- Dalej!... dalej!. - zachęcał Kamis.
Pięćdziesiąt kroków dzieliło ich od lasu, ale o
czterdzieści za niemi znajdowały się słonie.
Instynkt zachowawczy zmusił ich do ostatecznego
wysiłku.
Kamis, Maks i Jan wpadli pomiędzy pierwsze drzewa i
nawpół żywi osunęli się na bujną trawę.
Słonie chciały się dostać do lasu, lecz drzewa rosły tak
gęsto i były takie mocne, że zatrzymały ich zapędy.
Wsuwały trąby przez otwory w gąszczu, ale dalej postąpić
nie mogły. Uciekający nie potrzebowali się już lękać
napaści słoni, dla których wielki las Ubangi stanowił
nieprzezwyciężoną zaporę.
Rozdział IV
Postanowienie.
Zbliża się północ. Pozostawało więc przepędzić jeszcze
sześć godzin w zupełnej ciemności, w gęstym lesie.
Ciemność była tu większa, niż na równinie i obawa
niebezpieczeństwa potężniejsza.
Kamis i jego towarzysze nie potrzebowali się już lękać
napaści słoni, których wojownicze instynkty powstrzymał
napaści słoni, których wojownicze instynkty powstrzymał
gąszcz leśny, lecz światła dostrzeżone na początku nocy
upewniały ich, że krajowcy muszą się znajdować w
pobliżu.
Wtedy Kamis, odetchnąwszy nieco, szepnął:
- Czuwajmy!...
- Czuwajmy i starajmy się odeprzeć napaść -
powtórzył Jan Cort. - Krajowcy nie mogą być daleko, oni
mniej więcej musieli tu odpoczywać. O! Widzicie!
znalazłem nawet przygaszone ognisko, z którego jeszcze
ulatują iskierki...
Rzeczywiście, o kilka kroków dalej, pod drzewem,
dogasało ognisko, rozsiewając chwilami czerwonawe
blaski.
Maks Huber podniósł się z ziemi i wziąwszy w rękę
nabity karabin, znikł w gęstwinie. Jan i Kamis czekali na
niego z trwożnym biciem serca, gotowi w każdej chwili
rzucić mu się na pomoc.
Nieobecność Maksa nie trwała dłużej nad trzy albo
cztery minuty
- Nie dostrzegłem, ani posłyszałem nic podejrzanego -
rzekł, wracając - nic, coby wzbudzało obawę blizkiego
niebezpieczeństwa. Ta część lasu jest pusta, krajowcy
musieli przenieść się dalej.
- Może uciekli, zobaczywszy słonie pędzące w stronę
lasu? - dodał Jan Cort.
- Być może, gdyż ognie, które ja i Maks
spostrzegliśmy, zagasły natychmiast, skoro ryczenie dało się
spostrzegliśmy, zagasły natychmiast, skoro ryczenie dało się
słyszeć w stronie północnej. Czy zagasili ognie przez
przezorność, czy przez bojazń? Chociaż krajowcy powinni
się czuć bezpiecznemi po za osłona drzew... Nie rozumiem
więc tego...
- To jest rzeczywiście niezrozumiałe - dokończył Maks
Huber - a noc nie jest porą przyjazną do wyjaśnień.
Czekajmy cierpliwie dnia. Ja z trudnością mogę się oprzeć
potędze snu... Oczy zamykają mi się mimowoli...
- Złą wybierasz porę do spoczynku, mój kochany
Maksie - rzekł Cort.
- Bardzo złą, wiem o tem, mój Janie, ale sen nie chce
słuchać, tylko rozkazuje... Dobranoc, do jutra!
W kilka chwil pózniej Maks Huber, położywszy się
pod drzewem, zasnął snem głębokim.
- Połóż się obok niego Lango - radził Jan Cort. - Ja i
Kamis będziemy czuwali do rana.
- Ja sam czuwać będę, panie Janie - odparł Kamis. -
Jestem do tego przyzwyczajony, połóż się pan także.
Kamisowi można było ufać, on z pewnością nie zaśnie
ani na chwilę. Lango położył się obok Maksa. Jan nie
chciał się poddać znużeniu i przez kwadrans jeszcze
rozmawiał z Kamisem. Mówili o nieszczęśliwym Urdaksie,
którego wszyscy bardzo lubili.
- Nieszczęśliwy stracił przytomność - powtarzał Kamis
ludzie go opuścili i okradli... to go bardzo żywo obeszło.
- Biedny człowiek! - szepnął Cort.
Były to ostatnie wyrazy, które wymówił, znużony
Były to ostatnie wyrazy, które wymówił, znużony
pochylił się na trawę i zasnął.
Kamis pozostał sam na czatach. Nasłuchiwał pilnie,
łowiąc uchem najlżejszy szelest, w ręku trzymał nabity
karabin, wzrokiem usiłując przebić ciemności i gotów
będąc zbudzić towarzyszy za najmniejszym pozorem
niebezpieczeństwa. Czuwał tak aż do świtu.
Co się tyczy Maksa i Jana, to zwrócić musimy uwagę
na różnicę ich charakteru. Jan, rodem z Bostonu, był [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •