[ Pobierz całość w formacie PDF ]
książę cieszyli się owszem, że podejrzanych się pozbyto.
Zwinka tymczasem ziemian okolicznych zwoławszy, starszyznę z Kalisza i Poznania, du-
chowieństwo, na którego czele stanął, do stanowczego zniewolił kroku. Ryksa wiedziała o
tych przygotowaniach, domyślał się ich zapewne książę. Wielka izba na zamku dnia tego była
natłoczoną, komnaty sąsiednie i ganki ziemian pełne, których wojewodowie i kasztelanowie
prowadzili. Wszyscy urzędnicy ziemscy, dworscy, arcybiskup i biskup poznański, kapituły,
duchowieństwo oczekiwały na Przemysława. Na przedzie w szatach uroczystych Zwinka z
krzyżem w ręku witał wchodzącego pana. Wskazał na poważne zgromadzenie i ozwał się:
Miłościwy Książę, oto cały lud twój i ja jako ojciec duchowny ziem twoich, przy-
chodziemy jednozgodnymi głosy prosić cię i wezwać, abyś dłużej nie zwlekał z przyjęciem
królewskiej korony, która ci z prawa należy. Wdziej ją na skronie twe i niech ci ona da nową
siłę, abyś nam w pokoju panował i rządził. Przypasz miecz, przodkowi twemu przyniesiony
przez anioła, abyś nim zwycięsko nieprzyjacioły wojował.
Tu, na dany znak przez arcybiskupa, ozwały się okrzyki wielkie i wywoływania. Podno-
szono ręce, rzucano czapki, uniesienie ogarniało tych nawet, co chłodni lub wahający się
przyszli. Poruszyły się serca, otwarły usta, jakaś nadzieja wielka wstąpiła w nie, jakby korona
ta z grobów i mroków dobyta, potęgę z sobą przynieść miała.
Stał książę milczący, poruszony, blady, Ryksa dumna i wesoło spoglądająca. Poczęła się
cisnąć starszyzna, otaczając pana, a on też zagrzany miłością, którą mu okazywano, podniósł
razniej czoło.
Stanie się więc po woli ojca naszego, Jakuba, i was wszystkich. Nie czuję się ja godniej-
szym korony tej od pobożnej pamięci rodzica mojego, od tych, co mnie poprzedzili, ale palec
w tym widzę boży...
Uścisnął go arcybiskup, okrzyki się podniosły znowu po izbach, dalej w podwórcach, w
których dużo ludu zgromadzonego było. Ten, wnijść wszystek nie mogąc, szeroko się tu roz-
kładał. Postawieni już wprzód trębacze i fleciści zaczęli wygrywać wesoło. Stała się radość
jakaś wielka, jakiej ludzie nie pamiętali, a oczów wiele zaszło łzami. Wtem arcybiskup Bogu
na podziękowanie do kościoła już wiódł, gdzie duchowieństwo zanuciło hymn i tak owo kró-
lem okrzyknięcie uroczystym aktem kościelnym się skończyło.
Gdy wszyscy do katedry ciągnęli, na wałach w tym miejscu, gdzie dwu zdrajców świeżo
stracono, stali dwaj ubogo ubrani ludzie, z twarzami bladymi, smutni, przypatrując się z dale-
ka. Mich-nie usta złym szyderstwem drgały, Pawłek był grożno namarszczony.
Przysięgam ci! Przysięgam! mruczał Zaręba. Krótka to będzie radość, a skończy się
kąpielą krwawą. Nasza krew i niewinnej pani Lukierdy pomszczoną zostanie!
Chwycił ręką garść mokrej ziemi i ścisnął ją, jakby z niej krew, co ją zbroczyła, chciał wy-
dobyć, łzami zaszły mu powieki.
130
Cieszcie się i triumfujcie! wołał. Pomsta boża nie śpi! Szyję dam, cześć dam, nie ja
jeden, wszyscy my, a pani zamordowana i bracia nasi będą zemszczeni!
Z kościoła rozchodziła się pieśń głośna, wesoła, a Zaręba jak nieprzytomny z szału powta-
rzał ciągle:
Będą pomszczeni!
Przecisnęli się potem nie postrzeżeni przez tłumy, wyszli za wrota, dosiedli koni w małej
szopce zostawionych i manowcami pociągnęli ku lasom.
Tegoż dnia postanowiono, że w dzień świętych Jana i Pawła obrzęd koronacyjny odbyć się
miał w Gnieznie, dokąd biskupi z całej Polski zjechać mieli.
131
ROZDZIAA X
Piękny był ów dzień 26 czerwca 1295 roku, gdy wiosennego poranka niezliczonym tłu-
mem ziemian ze wszystkich polskich krajów i z Pomorza przybyłym, okryły się nie tylko
podwórca zamkowe, wały, podwala, ale okolice, na których obozy i namioty legły niezliczo-
ne.
Starał się o to stróż i opiekun starej korony, Zwinka, aby uroczystość, która po tak długich
latach wznowić miała pogrzebiony w krwi świętego Stanisława majestat królewski108, świetną
była a głośną. Zwołał więc wszystkich biskupów, którzy przybyć mogli, Jana z Poznania,
Jana Romkę z Wrocławia, Gosława z Płocka, Konrada nawet lubuskiego, a ci, co jak krakow-
ski i wrocławski sami się stawić nie mogli, piśmiennie oświadczyli zgodę swoją. Z Pomorza
mnodzy panowie, wysłańcy miast przedniejszych, urzędnicy, rycerstwo pomnażało świetną
gromadę, która miała być świadkiem tych odrodzin królestwa.
Zaprawdę oświadczył Zwinka tym, co go niebezpieczeństwy od korony odstraszać
chcieli zaprawdę, nie o króla tu idzie, bo każdy z nich śmiertelnym jest, ale o koronę, która
być nieśmiertelną powinna.
Ta korona, która długo utajoną była w skarbcu kościoła i razem z drogim ciałem świętego
Wojciecha chroniona jako talizman święty, leżała teraz na wezgłowiu, na nowo z kurzu otar-
ta, w swej starodawnej prostocie, grubymi obręczami złotymi przypominając wieki, gdy je
niewprawna ręka, jako umiała, wykonała. Obok niej jabłko królewskie napełnione wewnątrz
tą ziemią, której piastowania była godłem, i włócznia świętego Maurycego relikwia razem i
berło, i szczerbiec leżał anielski. Jak około świętości przechodził lud ciekawy gromadząc się i
stając około tych prastarych potęgi pamiątek. Minęło czasu wiele, a obręcze te złote niczyjego
nie dotknęły czoła, pył je okrywał żałobny, w ciemnościach czekały na odrodziciela.
Radość wielka rozgrzewała tłumy, a piękny, acz gorący, dzień wiosny ze słońcem weso-
łym pierwszej roku połowy przyświecał wspaniałemu obrzędowi. Duchowieństwo z arcybi-
skupem musiało się naradzać nad obrzędem, którego pamięć była zaginęła. Wertowano księ-
gi, słuchano podań ludzi starych, chwytano, co gdzie indziej przy koronacjach się działo; do-
bierano modlitwy, pisano formuły, szukano pieśni. Ale trud to był ochoczy i wesoły.
W katedrze dwa trony na stopniach podniesionych obok siebie stały okryte suknem szkar-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]