[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
28
Wisiały na nim skóry, oręż różny i dary, które składali pielgrzymi.
Tą drogą trzeba iść było, szukając wrót drugich. Do tych spinać się mu-
siała po wschodach. Ciemniej tu było, bo drzewa i opasanie światło
odejmowały.
Tu już stał sam chram, na gęstych dokoła słupkach drewnianych
oparty i okryty dachem gontowym. Pomiędzy słupkami malowanymi
czerwono, z żółtymi przepaski wisiały czerwone sukienne opony za-
krywające wnętrze. Zcian nie było.
Trwoga jakaś ogarnęła dziewczynę, gdy zbliżywszy się ku sukien-
nej zasłonie podnieść ją miała, aby się dostać tam, skąd już nie chciała,
nie myślała wynijść nigdy. Popatrzała w świat biały, na dzień biały,
posłuchała słowików gwaru i ręką drżącą podniosła zasłonę, która za-
szeleściła nad jej głową.
Weszła. Tu ogarnęła ją na chwilę noc, bo oczy jej zrazu nic dojrzeć
nie mogły. Na tle tylko czarnym płomień błyskał w głębi. Zapach smo-
ły, bursztynu, spalonych ziół przesycał powietrze ciężkie i ciepłe. Do-
piero oczy oswoiwszy postrzegła kontynę, na słupach jeszcze wewnątrz
opartą, ciemną, smutną i pustą. Daleko przed nią stały kamienie, które
otaczały wolno płonące ognisko. Dym i iskry dobywały się z niego to
wolniej, to żywiej i szły ku górze, do otworu w dachu lub wiatrem
zwrócone rozchodziły się we wnętrzu budowy. Przy ogniu dwie białe
postacie siedziały jakby uśpione czy drzemiące.
Zza dymu i płomieni widać było na ścianie kontyny coś niewyraz-
nego, podnoszącego się wysoko, aż pod strop i dach. Była to czarna,
okopcona postać dziwna, nieforemna, straszna, u której nóg kilka tru-
pich białych czaszek leżało. Obok niej wisiały haki, oręż, noże, jakieś
zdobyte łupy, a sam posąg obwieszony był cały niemal sznurami bursz-
tynu i kraśnych kulek ponizanych na nici. U góry, w głowie potwornej,
dwoje oczów, dwa świecące, ogromne kamienie czerwone, jakby krwią
gorejące, pałały. Nie widać tam było nic, tylko tych oczów płomieni-
stych dwoje, od których skryć się nigdzie nie było można Patrzały na
wszystkie strony, odbijał się w nich ogień u stóp palący, migotał w
czerwonych kamieniach i czynił je jakby żywymi. Wśród ciemności te
drganiem płomienia ruszające się oczy bóstwa przerażały jak spojrze-
nie ze światów innych, grozne i gniewu pełne.
W chramie teraz nic słychać nie było, tylko trzask palącego się łu-
czywa i świergot ptastwa, które, otworami dostawszy się do środka
jego, niespokojnie pokrzykiwało latając, aby się stąd na powrót wydo-
być.
NASK IFP UG
Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
29
Dziwa postawszy chwilę, bo w niej czerwonych oczów dwoje zro-
dziły trwogę i odjęły siłę, wolnym krokiem podeszła ku ognisku my-
śląc:
Tu więc miejsce moje.
I nie pytając już nikogo, nie patrząc zbliżyła się aż do dwóch sie-
dzących niewiast, co ogień podsycały, siadła, jak one, na pustym ka-
mieniu, wzięła nagotowane łuczywo i położyła na ognisku.
Jedna z kobiet wstrzymać ją chciała, lecz za pózno się podniosła.
Ogień już był objął tę pierwszą ofiarę, na którą Dziwa patrzała, jakby
się w niej własne paliło życie. Dwie stróżki tego Znicza popatrzały na
nią ciekawie i trochę przelękłe. Przy świetle ognia mogła dojrzeć ich
twarze. Zwiędłe były, smutne i blade.
Przyglądając się pięknej dziewczynie szeptały coś pomiędzy sobą,
jakby litując się nad nią. Głowami potrząsały tylko, nie śmiejąc się
odezwać. Zdawały się patrzeć na nią jak na skazaną. Dziwa siedziała
spokojna w ogień wlepiwszy oczy, odpoczywała.
U ognia zmieniały się potem stróżki; Dziwa przesiedziała sama całą
noc przy nich, dorzucając po łuczywie. Sen jej nie brał, myślami jesz-
cze żegnała życie swe dziewicze i domową zagrodę, a czerwone oczy
Nijoły przyszłość czyniły straszną.
Tak przeszedł dzień pierwszy i tak samo prawie drugi upłynął. Mo-
gła tylko wyjść za kontynę i odetchnąć świeżym powietrzem. Ale tu
skupiały się koło niej stróżki ognia i ciekawie przyglądały się jej, bada-
ły, dopytywały uśmiechając; zwracali oczy przechodzący pielgrzymi i
Dziwa wolała już milczenie swe w ciemnym kątku niż te napaści próż-
nującej gawiedzi i te pytania bez końca.
Nazajutrz siwowłosa w wianku kobieta spotkała ją też za chramem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]