[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Wydaje mi się, że przed spaleniem się bezpiecznika powstało 'dookoła aparatu wskutek przypadkowego
uszkodzenia jakieś specjalne pole elektromagnetyczne, które trwało najwyżej minutę, lecz zdążyło wywołać
rysunek utrwalony na płytce. W każdym razie mamy teraz klucz do niej. Należy tylko powtórzyć te same warunki i
utrwalić rysunek. To zrobią specjaliści. Czy pan zdaje sobie
sprawę, jakie to szczęście, jaki to sukces!  mówił z zachwytem.
Istotnie. To był wielki sukces! Przed godziną cieszyłbym się więcej od niego. Ale teraz nie czułem radości,
dręczył mnie niepokój. Co mogło się stać tam, w górach?
7
Nikt o niczym nie wiedział. W rozgłośni radiowej powtórzono, że nie mają świeżych wiadomości o ekspedycji i
że gdyby się zdarzyło coś poważnego, to Moskwa wiedziałaby o tym na pewno. Tak samo brzmiała odpowiedz
Akademii Nauk, która zorganizowała ekspedycję;
to samo słyszeliśmy wszędzie, dokądkolwiek się zwracaliśmy. Na pytanie skierowane do Londynu nadeszła ofi-
cjalna odpowiedz, że nie ma żadnych nowych informacji o ekspedycji. Wiadomo tylko, iż opuściła Namcze-Bazar i
wyruszyła do świątyni w wąwozie. A nowe wiadomości nadejdą zapewne nie wcześniej niż za kilka dni, kiedy
ekspedycja powróci do Namcze-Bazar.
Trzeba było uzbroić się w cierpliwość i nie tracić nadziei. W owych dniach, nie mogąc, sobie znalezć miejsca,
kuśtykałem po pokoju, chwytałem za książkę lub dzwoniłem do obserwatorium. I właśnie w tym czasie udało się
ponownie zmusić żółtą płytkę do mówienia.
Po zdarzeniu w obserwatorium specjaliści podjęli próby odtworzenia warunków, w których ukazał się rysunek
na płytce. Umieszczano ją w polu elektromagnetycznym, którego parametry zbliżone były do tych, jakie mogły
powstać wówczas wokół odbiornika.
Po długich wysiłkach, w pewnych warunkach (których i tym razem nie udało się z całą ścisłością ustalić) uka-
zały się po raz drugi na płytce fosforyzujące kontury mapy z jasnym punktem, znajdującym się niemal dokładnie
w środku obrazu. Tym razem płytka świeciła się około trzech minut, zdążono zrobić zdjęcie. Geografowie ustalili
bez trudu, że mapa przedstawia południowoamerykańskie wybrzeże Oceanu Spokojnego, między 25 i 35
stopniem
szerokości południowej oraz Kordyliery na granicy Chile' l Argentyny.
Punkt świetlny znajdował się w Kordylierach, mniej więcej przy 31 stopniu szerokości południowej. Jasne było ze wskazywał
miejsce lądowania statku międzyplanetar^ nego! Tym razem goście z Kosmosu wybrali okolicę górską i pustynną: szukali
widocznie warunków klimatycznych przypominających te, w jakich stale przebywali Najprawdopodobniej byli to mieszkańcy
Marsa! To oni po-rzebują wysokich gór, suchego i rozrzedzonego powietrza... Sołowiow ma rację. Ale co się z nim dzieje?
Nowości nadchodziły teraz bez przerwy, jedna za drugą. Aczkolwiek opozycja Marsa, przypadająca na ten rok, już się
zakończyła i warunki obserwacji znacznie się pogorszy
ły, udało się jednak zaobserwować jeszcze jeden wybuch, przypominający poprzednie, widziane w ostatnim
czasie.
Piszę w taki sposób, iż można by pomyśleć, że nie mieliśmy co najmniej od miesiąca wiadomości o ekspedycji.
A naprawdę czekaliśmy na nie zaledwie trzy dni  lecz po zagadkowej audycji radiowej czas dłużył mi się
bardzo, a poza tym nastąpiły tak ważne wydarzenia: płytka przemówiła, zaobserwowano nowy wybuch na Marsie!
Czwartego dnia rankiem obudził mnie listonosz. Od razu poznałem energiczny, nieco ukośny charakter pisma.
Chwyciłem łapczywie kopertę. Spojrzałem na stempel pocztowy  Katmandu. Patrzyłem z pewną obawą na ko-
pertę. Jasne, że Sołowiow żyje, ale co się stało z ekspedycją? Kto zginął? Z jakiej przyczyny?
List Sołowiowa oszołomił mnie. Nie zawierał wiadomości, których z takim lękiem oczekiwałem. Jednakże przy-
nosił wieść o niespodziewanej zmianie, o zaskakujących wydarzeniach.
Niech się pan przygotuje do wysłuchania bardzo przykrych wiadomości  pisał Sołowiow.  Proszą jednak nie tracić otuchy
i nie wpadać w przygnębienie. Wierzą, że nie wszystko jest stracone, choć muszą przyznać, że znalezliśmy sią w bardzo
trudnej sytuacji. Dziwny kraj te Himalaje! Jakże mogłyby tu nie powstawać legendy!
Ale do rzeczy. Dotarliśmy pomyślnie do Namcze-Bazar, odpoczęliśmy jeden dzień i ruszyliśmy do wąwozu. Zmontowanego
robota nieśli tragarze na noszach. Ubraliśmy go w hetm ochronny z otworami dla oczu i okulary. Baliśmy sią, że Szerpowie i
mnisi przerażą sią okropnie, powiedzieliśmy im, że jest to człowiek pogrążony w hipnotycznym śnie. Był to pomysł Mac-KinIeya;
zresztą nie najlepszy z jego pomysłów. Przewodnicy-Szerpowie szli zupełnie jak na śmierć  zastygłe twarze, milczenie, ani
śladu zwykłych żartów i śmiechu. Próbowałem wciągnąć ich do rozmowy, tłumaczyłem, jakiej ważnej sprawie służą, lecz nie
odpowiadali mi. Zresztą, nie znam zbyt dobrze angielskiego, a Szerpowie władają nim jeszcze słabiej  operują
małym zasobem słów i to wyłącznie w zakresie spraw dnia codziennego.
Mimo to jednak prowadzili nas pewnym krokiem przez bezludny płaskowyż, jaki pan już zna. Lakhpa Chedi po-kazał mi
jaskinie, w której spoczywały kiedyś zwłoka Milforda i Anga. Szerpowie dawno już zabrali je stamtąd. i spalili. To wielka strata
dla nauki: zwłoki Milforda na-leżało zbadać, dokonać sekcji i dokładnie ustalić, na czym polega Czarna Zmierć. Według pańskiej
relacji, objawy przypominają chorobę popromienną, ale różnią się, pod pewnymi względami. Wiem, że będzie pan zadowolony,
iż zwłoki pańskiego przyjaciela nie spoczywają już pod nie zbyt pewną ochroną z głazów, które łatwo mógł rozrzucić niedzwiedz
lub wilk (gdyby się znalazły przypadkiem w tych stronach); spalenie zwłok to chyba ten rodzaj po-grzebu, jaki wybrałby sam
Milford, człowiek tak blisko związany ze Wschodem. Smutek mnie ogarnął, kiedy stałem przed jaskinią. Wydawało mi się, ze
znalem i lubiłem tych niezwykłych ludzi. Anglicy zdjęli czapki, poszedłem za ich przykładem...
Tak. I na tym właściwie zakończyła się nasza ekspedycja. Pan jest zdziwiony?
Prawie od godziny widać było, że Szerpowie są bardzo zaniepokojeni i ze strachem rozglądają się na wszystkie strony.
Zaczęto się od tego, że zagrodziła nam drogę wąska, lecz głęboka i długa rozpadlina. Można ją było przejść bez trudu, nie
zwróciłbym na nią nawet uwagi. Lecz Szerpowie patrzyli na rozpadlinę z wyrazem wielkiego zdumienia i niepokoju. Zapytałem,
czy nie zbłądziliśmy; zapewnili mnie, że idziemy właściwą drogą, ale że takiej rozpadliny nigdy tu nie było. Nie wiem dlaczego
nie potraktowałem poważnie tej sprawy, może dlatego, że podobnie jak pozostali członkowie ekspedycji drżałem z nie-
cierpliwości, przecież pozostawała tylko godzina marszu do celu naszej wędrówki. Tylko Mac-KinIey chmurzył się słuchając
Szerpów. Lecz za to mniejsze wrażenie wywarło na nim to, co stało się pózniej. Ale my wpadliśmy
w rozpacz i jeszcze dotychczas nie możemy odzyskać równowagi.
Ledwie wydostaliśmy się z doliny, w której znajduje się jaskinia, kiedy nowa szczelina zagrodziła nam drogę. Była tak
szeroka, że nie sposób było przeskoczyć. Szerpowie na jej widok zdrętwieli i zaczęli się modlić. Mieli kamienne twarze, w
oczach wyraz rozpaczy i przerażenia. Mac-KinIey mruknął coś przez zęby. Potem wlazł na wysoki odłamek skały i zaczął
wpatrywać się przed siebie. Szerpowie przeprawili się przez rozpadlinę i powoli ruszyli dalej. Lecz po przebyciu kilku kroków,
zatrzymali się nagle i padli plackiem na ziemię. Dłuższą chwilę leżeli bez ruchu, a następnie ruszyli niemal biegiem z powrotem.
Mac-KinIey zszedł ze skały, klnąc na czym świat stoi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •