[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dowiedziawszy, pożegnał gospodynię, która go wielce zapraszała, ażeby ją odwiedzał częściej.
 Już się waćpan nie lękaj, o małżeństwie mowy nie będzie, chyba byś sam rozum miał  dodała wzdychając  a
przynajmniej u mnie się dobrej kawy napijesz, a ja pogawędzę.
Plersch powrócił do pracowni.
Tegoż dnia pod wieczór zjawił się u niego kasztelan w sprawie swojego portretu.
 Kochany panie  rzekł  ja do domu jechać muszę, są pilne okoliczności. Mam nadzieję powrócić do Warszawy, to i
portret skończymy, teraz dla niego siedzieć nie mogę. Dużo mam na głowie, Bóg widzi; pono do reszty wyłysieć przyjdzie.
 A pani kasztelanowa?  zapytał nieostrożnie Plersch.
Rzesiński ręką jedną, do góry ją podniósłszy, machnął w powietrzu i nie odpowiedział nic. Zmięszany był bardzo i kwaśny.
Odstawił więc artysta portret, obróciwszy go twarzą do muru, i wziął się do innej roboty, ale mu losy tej nieszczęśliwej
Bondarywny z myśli wyjść nie mogły.
Parę miesięcy tak upłynęło, gdy na krakowskiem przedmieściu spotkał raz pannę Grzybowską, powracającą z kościoła.
 A cóż, nigdy nie wstąpisz do mnie? cóż się to znaczy?
Plersch wymawiać się począł, że zajęty był strasznie, nic to jednak nie pomogło, kazała mu iść z sobą na kawę. Nie
wypadało odmówić.
 No, a z Bondarywną, wiesz, co się stało?  zapytała gospodyni, zasiadłszy z nim razem do stolika.
 Nie słyszałem.
 To ja ci najlepiej to rozpowiem  dodała  bo teraz już wszystko wiemy. Mówiłam ci, zdaje mi się, że baby uciekły;
posłano w pogoń za niemi, a raczej na zwiady. Król był niespokojny. Wyprawiono zręcznego człowieka, który języka napytując
po drodze, dostał się do Kozienic. Tu ich uciekających dognał w gospodzie, gdzie Bondarywna już zachorowawszy w drodze,
obległa niebezpiecznie. Posłano z Warszawy lekarza, ale ją znalazł bez nadziei, matka przy łóżku, jak oszalałą, i chłopa,
prostego parobka, który sobie włosy z głowy darł. Pomoc lekarska już się tam na nic przydać nie mogła; drugiego dnia w
obłąkaniu, ciągle o królu mówiąc i do króla się wyrywając, umarła.
 Umarła!  zawołał Plersch.
 A no, i lepiej zrobiła, gdy żyć nie umiała  dodała Grzybosia. Mogła najszczęśliwszą być, gdyby rozum miała i męża
uszczęśliwić, któryby za nią na paluszkach chodził, ale to zawsze dziwne było i niepohamowane. Nic ja nie mam przeciwko N.
Panu, był niegdyś bardzo piękny mężczyzna, ale żeby teraz w posiwiałym można się było tak kochać, tego nie pojmuję. Niech
tam z Bogiem odpoczywa, lecz sądzę, że tą miłością szaloną chciała go sobie pozyskać. Sprawiono jej pogrzeb i mówią, że król
nagrobek chce kazać zrobić, a wasz portret, co go marszałkowa niegdyś królowi dała, trzyma w sekretnem miejscu do dziś
dnia. Ciekawam tylko, co teraz kasztelan powie i pocznie.
Kasztelan, jak widzieliśmy, ruszył z Warszawy na wieś do domu i ani słychu o nim nie było. Plersch nawet myślał, czyby
płótna, na którem jego wizerunek rozpoczął, nie zużytkować inaczej.
Już o nim zupełnie w Warszawie zapomniano, gdy dnia jednego, w pół roku po tych wypadkach, zadzwoniono do pokoju
Grzybowskiej. Nie miała wielkiej ochoty otwierać, ale dzwonek nieśmiało a stanowczo odezwał się raz drugi, trzeci, czwarty.
Zdawał się prosić i domagać, chociaż dyskretnie.
Panna Grzybowska poszła sama otworzyć i zdziwiła się niezmiernie, postrzegłszy kasztelana.
Był świeżo ubrany, z pewnem staraniem, a nawet smakiem zapożyczonym; strój francuzki nosił teraz zręczniej i znać było, że
się z nim oswoił. Na twarzy ani na sukni wcale żałoby widać nie było.
Uśmiechnął się i usiadł, przymilając tak do Grzybosi, że nieszczęśliwej starej pannie, która zawsze zamążpójście miała na
myśli, przebiegło podejrzenie przez głowę, iż... kto wie... przyjechał może w konkury do niej dla krescytywy. Przyjęła go więc z
uśmiechem i tak mile, jak tylko mogła, a posadziwszy w krześle, sama pobiegła po fryzurę i na wszelki wypadek przyodziała się
staranniej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •