[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Blunzer z poważną miną. - Wystarczy, że złoży pani
oficjalne oskarżenie.
- Oczywiście, że złożę, jeżeli życzy sobie tego pan
Taylor.
Jenny spojrzała na chłopca. To straszne, że ktoś
tak młody trafi do więzienia.
- W tym właśnie problem - odpowiedział Blunzer.
- Pan Taylor nie chce tego zrobić. Nie mogę go
przekonać.
- Co? - Jenny, zdziwiona, spojrzała na Blade'a.
- Jenny - zaczął Blade - rozmawiałem z chłopcem
i jego matką. Oni naprawdę są w ciężkiej sytuacji.
W rodzinie jest pięcioro dzieci. Ojciec pije. Ten chłopiec
utrzymuje ich od dwóch lat, odkąd rzucił szkołę, żeby
iść do pracy. Ale stracił ją cztery miesiące temu i do tej
pory nie może niczego znalezć. Jego matka chorowała.
- Przecież jest jakaś opieka społeczna, instytucje
dobroczynne, które pomagają... pieniądze...
- To wszystko nie wystarcza. Pokryję właścicielom
straty za telewizory i zajmę się chłopcem. Zatrudnię
go i będę mu potrącał co tydzień z wypłaty, aż zwróci
za skradzione odbiorniki.
Jenny spojrzała na chłopca, na hardą, pełną
nienawiści do świata twarz. Poważnie wątpiła w to,
czy Blade robi słusznie. Co będzie, jeżeli chłopiec
skrzywdzi kogoś? Gościa? Cathy? W najlepszym razie
pewnie znów zacznie kraść.
- Czy jesteś pewien, że chcesz tak postąpić?
Blade spojrzał na chłopca z wyrazem współczucia
i głębokiego zrozumienia w oczach.
- Tak, jestem - powiedział w końcu.
- Będzie pan tego żałował, panie Taylor - parsknął
szeryf. - Pan nie wie, co robi. Jego ojciec jest pijakiem,
a matka oszustką. Chłopiec jest złodziejem i praw
dopodobnie okaże się tyle samo wart, co jego rodzice.
Chłopiec, jak dzikie zwierzę, rzucił się w stronę
szeryfa, ale dwóch zastępców przytrzymało go. Blade
przez dłuższą chwilę spoglądał uważnie na szeryfa
i dzikiego, dumnego chłopaka.
- Mówi pan, że on jest mało wart. Może pan
już nie pamięta, ale o mnie właśnie tak zawsze
mówiono.
Godzinę pózniej Blade, Jenny i Rick zostali sami
w pokoju. Rick rozcierał ręce, na których niedawno
jeszcze były kajdanki, i wlepiał wzrok w podłogę.
- Dlaczego pan to zrobił? - zapytał ledwie słyszal
nym głosem.
- Może chcę dać ci szansę. Udowodnij, że nie
jesteś taki, jak powiedział Blunzer.
- Nie chcę pańskiej łaski.
- To nie jest łaska - powiedział Blade łagodnie.
- Można powiedzieć, że spłacam stary dług.
- Nie jest mi pan nic winien, nigdy nie zrobiłem
nic dla nikogo.
- To nie taki dług. Człowiek, któremu byłem winien,
już nie żyje.
- Mogę zwiać, Taylor. Albo mogę pana doszczętnie
oskubać - odparł Rick ze wściekłością.
- Podciąłbyś gardło sobie i swojej rodzinie. A ja
już dopilnowałbym, aby cię złapali, Rick, bo teraz
jestem za ciebie odpowiedzialny, a swoje obowiÄ…zki
traktuję poważnie. Nie lubię, jak mnie ktoś okrada.
Ani ty, ani ktokolwiek inny. Jeżeli masz trochę oleju
w głowie, nie będziesz więcej tego robił. Będziesz
pracował i udowodnisz mnie i innym, że jesteś ulepiony
z lepszej gliny, niż ludzie sądzą. A może jesteś tak zły,
jak uważa Blunzer?
- Nie, nie jestem!
- Musisz to udowodnić. A to nie będzie łatwe.
Z tego, co wiem, ludzie sÄ… przeciwko tobie.
- Ja im jeszcze pokażę.
- Co byś chciał robić? - zapytał Blade zmieniając
temat. - Zaczniesz, oczywiście, od najniższej posady,
ale mamy tu różne prace.
Zapanowała cisza. W końcu Rick odezwał się
głosem już nie tak gniewnym jak na początku.
- Zawsze lubiłem pracować przy koniach, panie
Taylor.
- Czyżby? - Blade uśmiechnął się. - Dobrze, to
załatwione. Rano masz być w stajni. Punkt ósma.
A teraz idz do domu i powiedz matce o naszej umowie.
- To znaczy, że jestem wolny? - Rick spojrzał na
uśmiechniętą twarz Blade'a.
- Musisz nauczyć się o mnie jednej rzeczy, Johnson.
Nie lubię się powtarzać. A teraz zmiataj.
Rick wybiegł z pokoju. Jenny spojrzała na Blade'a.
Spotkali się wzrokiem. Dziwne, jak cudownie się czuła.
- Blade, to było wspaniałe, co zrobiłeś dla tego
chłopca.
W odpowiedzi Blade wzruszył ramionami. Uśmiech
nął się, a w jego oczach czaiła się iskierka przekory.
- To nie było nic wielkiego. Zapisz to jako mój
dobry uczynek na dzisiaj. Zapisz to tam, gdzie zawsze
notowałaś moje występki, dobrze?
- Nikt z szacownych obywateli Zachery Falls nie
wyłożyłby takiej sumy dla obcego człowieka i nie
podjąłby takiego ryzyka - powiedziała.
- Może więc nie są tacy szacowni, za jakich się
uważają. Nie pomyśleliby, że w człowieku, który
popełnił parę błędów może tkwić coś dobrego.
Jenny wzięła go za rękę. Każdy uznałby to za
zwykły przyjacielski gest, ale dla nich najlżejszy nawet
dotyk miał zawsze podwójne znaczenie. Blade, cały
napięty, objął ją nagle namiętnym uściskiem. Jenny
przez moment wstrzymała oddech, patrząc, jak jego
usta zbliżają się, by wreszcie pocałować ją z pasją
narosłą po tygodniach wstrzemięzliwości.
Blade zreflektował się. To był błąd. Nie taki plan
sobie ułożył, ale jej twarz była zbyt piękna, by mógł
się powstrzymać. Cudownie było całować ją bez
złości i wstydu, które zwykle im towarzyszyły. Czuł,
jak Jenny obejmuje go w pasie, jak przytula siÄ™
mocno, jakby jej pożądanie było równie silne jak
jego. Jakby nie mogła pohamować tej potężnej siły.
Jego usta i język stały się bardziej natarczywe
i Blade poczuł ogień w lędzwiach, gdy Jenny od
wzajemniła pocałunek. Zwiadomość, że ona, mimo
oporów, pragnęła go tak samo, napełniała go dziwną
satysfakcjÄ….
Oddała mu się bez zahamowań. Ciche jęki rozkoszy
wyrywały się jej z ust. Cała jej zmysłowość została
pobudzona. Dotyk szczupłego ciała, ciągle prze
śladującego jego sny, doprowadził go do szaleństwa.
Przez moment cała należała do niego, jej twarde
piersi, długie nogi i ponętne biodra.
W ciszy gabinetu nie padło słowo kocham", choć
oboje zradzali intensywność swych uczuć każdą
pieszczotą, każdym pocałunkiem.
Blade zapragnął znalezć się z nią w jakimś odludnym
miejscu. Boże, tak dawno nie był z kobietą. Czuł, że
cały plonie.
Wtem otworzyły się drzwi i weszła sekretarka
Blade'a.
- Och, przepraszam, panie Taylor. - Nancy,
zmieszana, zarumieniła się. - Myślałam, że jest
pan sam.
Blade opuścił powoli ramiona, a Jenny zaczerwieniła
się ze wstydu, że przyłapano ją w takiej sytuacji.
Czuła, że robi się jej słabo. Jak Blade mógł stać tak
spokojnie? Wyglądało, że nagłe wtargnięcie sekretarki
nie przeszkadzało mu. Jenny nie dostrzegła, że dłonie
zacisnął mocno w pięści.
- O co chodzi, Nancy? - spytał spokojnie.
- Jakiś pan Thomas chce się z panem zobaczyć.
Mówi, że w sprawie wynajęcia Woodlands Hideaway
jako ośrodka konferencyjnego dla grupy kompu
terowców.
- Ach, tak. Zupełnie zapomniałem o tym spotkaniu.
Nancy, nadal zarumieniona, spojrzała ukradkiem
na Jenny, która nerwowo poprawiała włosy.
- Wprowadz go, kiedy Jenny wyjdzie. Nie skoń
czyliśmy jeszcze naszej... Cm... naszej narady - powie
dział Blade.
Nancy wyszła, zamykając cicho drzwi za sobą.
- Jak mogłeś? - Jenny powiedziała ostro.
- Jak mogłem co? - zapytał z uśmiechem.
- Zachować się tak, jakby nic się nie stało!
- Bo nic się nie stało.
- Pewnie, tylko moja reputacja została zniszczona
- jego spokój zdenerwował ją.
- Stało się to dużo wcześniej. A może nie zauwa
żyłaś?
- Chcesz powiedzieć, że uważano nas za kochanków
i ty wiedziałeś o tym przez cały czas?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]