[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tom patrzył na mnie ze zdziwieniem, nadsłuchując równocześnie głosów dochodzących
z drugiej izby.
- Wuju - rzekł wreszcie (tak mnie zawsze nazywał) - wuju, co to tam tak płacze, czy ma-
ma?
- Nie, dziecko, to nie mama płacze, to... takie małe dzieciątko, jak ty, jeszcze mniejsze.
Tom zrobił poważną minę i zaczął się namyślać.
- A skąd to dziecko? a po co to dziecko? - pytał znów.
Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. On tymczasem przypatrywał mi się bacznie.
- Wuju, a o co wuj płacze? - zapytał nagle. Istotnie, o co ja płakałem?
- Bom głupi! - rzekłem opryskliwie, odpowiadając raczej własnym myślom niż jemu.
Dzieciak pokiwał głową z niesłychaną powagą.
53
- A nieprawda! ja wiem, że wuj nie głupi. Mama tak nie mówiła. Mama powiedziała, że
wuj jest dobry, bardzo dobry, tylko... tylko...
- Tylko co? jak ci mama powiedziała?
- Zapomniałem...
W tej chwili otworzyły się drzwi i na progu stanął Piotr. Był blady i widocznie wzruszo-
ny. Uśmiechnął się do mnie gorzko, ale szczerze - po raz pierwszy od roku - i rzekł:
- Dwie córki... A zaraz dodał:
- Janie, proszę cię, Marta chciała, żebyś jej przyprowadził Toma.
Wszedłem do izby, gdzie leżała chora. Zobaczywszy syna, wyciągnęła do niego ręce od
razu.
- Tom! pójdzże i patrz! masz dwie siostrzyczki, dwie naraz! To dla ciebie! Ty mi przeba-
czysz, Tom, prawda? przebaczysz... Ale to dla ciebie, tylko dla ciebie, mój najmilszy, jedyny,
ukochany synku! - mówiła urywanym głosem, przyciskając dziecko do piersi. Tom się zadu-
mał.
- Mamo, a co ja będę robił z tymi siostrzyczkami?
- Co ci się spodoba, mój maleńki, będziesz je bił, kochał, drapał, pieścił, wszystko, co ci
się spodoba! A one będą cię słuchały i pracowały za ciebie, gdy dorosną, wiesz?
- Marta! co ty mówisz! - krzyknął Piotr - Marta! to są moje dzieci!
Popatrzyła na niego chłodno:
- Wiem o tym, Piotrze; to są twoje dzieci... Piotr zrobił ruch, jakby się na nią chciał rzu-
cić, ale przemógł się i przystępując do łóżka, rzekł, jak umiał najłagodniej.
- To są nasze dzieci, Marta. Czy nie masz już dla mnie żadnego słowa? nic?...
- Owszem. Dziękuję ci.
Po czym zaczęła znowu głaskać i całować namiętnie jasną główkę syna:
- Mój Tom, mój najmilejszy, ukochany, złoty synek... Piotr wybiegł z izby jak oszalały, a
mnie robiło się duszno. Było coś potwornego w tej wyłącznej miłości matki.
Narodziny tych dwóch dziewczątek, Lili i Róży, niewiele zmieniły nasze życie - wbrew
oczekiwaniom. Stosunek Piotra i Marty wciąż był jednakowy. Współczułem od dawna z
Martą, ale teraz zacząłem czuć głęboką litość nad losem tego człowieka. Osowiał, zasępił się,
w każdym słowie, w każdym ruchu jego znać było ogromne, śmiertelne znużenie i przygnę-
bienie. Młodszy o kilka lat ode mnie, pochylił się i osiwiał; zapadłe oczy płonęły mu jakimś
niezdrowym blaskiem. Nigdy nie byłbym przypuszczał, że rok życia zdoła tak złamać ten
niespożyty organizm, który przetrwał zwycięsko, najlepiej z nas wszystkich, niesłychane tru-
dy podróży przez pustynię. Ostatecznie powodem tego była Marta, ale nie mogłem jej winić...
Kochała tego pierwszego, który umarł; poza nim i jego synem nie było już miejsca w jej sercu
- to było całe nieszczęście.
Zdaje mi się nawet, że córek nie kochała. Dbała o nie wprawdzie troskliwie, ale widoczne
było, że robiła to tylko z myślą o Tomie. Miały dla niej znaczenie cennych zabawek dla syn-
ka, których nie trzeba uszkodzić, rzadkich zwierzątek, wymagających baczności i pielęgno-
wania, bo strata mogłaby być niepowetowana. Nawet sposób, w jaki się wyrażała o córkach,
świadczył o tym - mówiła o nich zawsze: Tomowe dziewczynki . Piotr patrzył na to bezrad-
ny i posępniał coraz więcej.
W każdym razie te dzieci sprawiały Marcie wiele kłopotu i w pierwszych zwłaszcza mie-
siącach zajmowały dużo czasu, tak się więc złożyło, że Tom był nieustannie pod moją opieką.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]