[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pózniej wyznała mu, że tamtego wieczoru nie dała się namówić i
zaczęła beczeć tylko dlatego, że była jeszcze dziewicą. Henri
przypomina sobie inną dziewczynę, z którą zamknęłam się w
kuchni pełniącej również funkcję umywalni; pomagałam jej
doprowadzić do ładu twarz, bo od łez rozmazał jej się tusz do
rzęs. Twierdzi, że ze wspólnej ubikacji na piętrze, przez otwarte
okna świetlikowe, słyszał nasze szlochy. Dziewczyna ta na
pewno chciała zakpić sobie z chłopaków, a ja, przewrotna, jej w
tym pomagałam.
Z powodu ciekawej inwersji odczuć zmysłowych pozostaję
raczej nieczuła na uwodzicielskie manewry mężczyzny - po
prostu wolę, żeby ich za często nie stosowano, zresztą wkrótce się
zajmę tym tematem. Wiem jednak bardzo dobrze, kiedy podobam
się jakiejś kobiecie, chociaż nigdy nie oczekiwałam, żeby któraś
dostarczyła mi jakichkolwiek doznań. Och, nie mogę wszakże
powiedzieć, abym nie zaznała unicestwiającej słodyczy, jaką
sprawia gładzenie bezkresu delikatnej skóry, którą ma prawie
każda kobieta i o wiele rzadziej mężczyzna! Godziłam się
jednakże na tego rodzaju zbliżenia i towarzyszące im pieszczoty
jedynie po to, żeby nie naruszać reguł gry. Poza tym mężczyzna,
który proponował mi tylko taki rodzaj trójkąta, był w moich
oczach niedołęgą, którym mogłam się szybko znudzić.
Tymczasem uwielbiam przyglądać się kobietom. Mogłabym
sporządzić spis ich garderoby, domyślić się, co mają w
kosmetyczce, a nawet opisać budowę tych, z którymi pracuję,
lepiej niż mężczyzna, z którym dzielą życie. Na ulicy idę za nimi
i obserwuję z o wiele większą czułością niż podrywacz; potrafię
skojarzyć pojawiające się na pośladkach fałdki z określonym
krojem majtek; sposób, w jaki chodzą, kołysząc się -z
wysokością obcasa. Jednak moje odczucia nie wykraczają poza
sferę satysfakcji wzrokowej. Oprócz tego żywię sympatię
wynikającą z poczucia wspólnoty do tych, które pracują, do
licznej rzeszy tych, które noszą to samo co ja imię (jedno z
najpopularniejszych po wojnie) i do bojowniczek o wyzwolenie
seksualne. Jedna z nich - zresztą autentyczna i wrażliwa lesbijka,
a mimo to amatorka różowych balecików bez najmniejszych
uprzedzeń - powiedziała mi kiedyś, że jeżeli nazywa się kolegą
tego, z kim się dzieli pracę, to właśnie my jesteśmy prawdziwymi
kolegami.
Był jeden wyjątek na którejś z zaimprowizowanych orgii, kiedy
połowa uczestników pociągnęła za sobą tę drugą, neofitów. Przez
dłuższą chwilę znalazłam się
sam na sam z jakąś blondynką o nader bujnych kształtach:
pucołowate policzki, toczona szyja, piersi, oczywiście pośladki, a
nawet łydki. Leżała rozwalona w łazience na grubej wykładzinie
podłogowej. Byłam zafrapowana jest wspaniałym imieniem:
Leone. Dziewczyna nie dała się zbyt długo namawiać do tego,
żeby się do nas przyłączyć. Teraz była już całkiem naga,
przypominała złotego Buddę z jakiejś świątyni. Ja zajmowałam
miejsce poniżej, a ona zaanektowała cokół otaczający nieco
podniesioną do góry wannę. Jakim cudem wylądowałyśmy w
tym kącie, chociaż mieszkanie było przestronne i komfortowe?
Może właśnie z powodu jej niezdecydowania i roli pełnej atencji
kapłanki obrzędu inicjacyjnego, jaką - we własnym mniemaniu -
musiałam raz jeszcze odegrać? Całą twarzą nurzałam się w jej
przepastnej waginie. Nigdy dotąd nie zdarzyło mi się ssać tak
nabrzmiałej łechtaczki, która niczym - jak to się mówi w
południowej Francji - spora morela wypełniała mi całe usta. Przy-
klejałam się do większych warg jak pijawka, po czym
wypuszczałam owoc, by wysuniętym na całą długość językiem
smakować słodycz przedsionka, do którego nijak się ma
delikatność sutka czy ramienia. Dziewczyna nie należała do tych,
które wpadają w dygot, wydawała z siebie tylko krótkie,
stłumione pojękiwania, równie słodkie, jak i cała reszta jej osoby.
Brzmiały szczerze, wzmagając niesłychanie moje podniecenie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]