[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwrócił się przezornie nie do mnie, ale do pana Florka.
- Pan Florian będzie jadał z nami - wyręczyłam go w
odpowiedzi. - A w ogóle to co wy, chłopcy, tacy dociekliwi
się zrobiliście?
- My nie... Coś ci się wydaje, to tylko troska, prawda,
Sławek? - Czarek spojrzał znacząco na blond Sławusia, dając
mu wyraznie do zrozumienia, że w takim wypadku lepiej
stworzyć wspólny front. - Zresztą jak potrzebowałaś pomocy,
było powiedzieć, przecież mógłbym zająć się tym i owym.
- Tym i owym, powiadasz... - Jagoda pokiwała głową,
patrząc kpiąco na Czarka.
- Ja też chętnie pomogę - zapewnił nieśmiało Sławuś, co
wywołało lekki uśmiech na twarzy pana Floriana i atak
śmiechu mojej przyjaciółki.
- Posłuchajcie, doceniam waszą gotowość do działania -
zapewniłam, jednocześnie apelując w duchu do niebios o jakąś
ekspresową przesyłkę cierpliwości - ale ze wszystkim sobie
doskonale radzimy, a pan Florian jest niezbędny.
- Aha, ciekawe, czy pan Florian zajmie się twoimi
zwierzętami. A ja mógłbym to zrobić, i to z czystej chęci
pomocy - wytknął mi weterynarz święcie oburzony.
- Tak z czystej chęci pomocy zająłbyś się moimi
pszczółkami. Pewnie każdą z osobna zaszczepiłbyś na
wściekliznę i na odwłoczek założył mały kagańczyk. -
Oczekiwana przesyłka z nieba nie nadeszła i niestety nie
zdzierżyłam. - Pan Florian jest pszczelarzem i zajmie się
ulami. Mieszkanie będzie zupełnie niekrępujące, bo zbuduje
się osobne wejście. Pan Miodek sam to zrobi, więc nie
musicie się kłopotać. A teraz jedzmy i zacznijcie się
zachowywać jak ludzie, bo mi za was wstyd - dokończyłam
miażdżąco i pierwsza sięgnęłam po naleśnika.
- Niepotrzebnie, Maju. Aby ci udowodnić, że zle nas
oceniłaś, my dopil... to znaczy pomożemy panu pszczelarzowi
zamurować i odmurować, co trzeba. Prawda, Sławek?
- Jasne, będziemy murować jak zawodowi murarze -
zapewnił Sławuś i jeszcze bardziej się zaczerwienił, choć
wydawało mi się to niemożliwe. - Panie Florianie, zgodzi się
pan?
- Nnnooo ja....
- Cieszymy się bardzo! - Czarek uśmiechnął się ujmująco
i błysnął oczami. - Zaczynamy choćby i dziś. Im szybciej pana
zamurujemy, tym lepiej.
- Dzisiaj jest niedziela - wtrąciła niedbale Marysia, która
do tej pory w milczeniu śledziła rozwój wypadków. - I
materiałów nie ma, więc chyba dziś to jednak nie.
- No tak - zreflektował się Czaruś. - Jutro załatwimy
wszystko raz - dwa. Co ty na to, Maja?
Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, co ja na to, bo po
prostu mnie zatkało. Zabrakło mi słów, a że zwykle jestem
wygadana, ta niespodziewana przypadłość zupełnie wytrąciła
mnie z równowagi. Dlatego też milczałam jak zaklęta. Za to
tata nie miał takiego problemu. Gdy panowie zajęli się w
końcu jedzeniem, nachylił się w moim kierunku i szepnął mi
do ucha:
- Córeczko, to jest nawet lepsze niż operetka. Ja ci dobrze
radzę, zapraszaj tych młodych ludzi jak najczęściej. Oni
doskonale robią mi na samopoczucie. A w moim wieku to
bardzo ważne.
Po krótkim namyśle dotarło do mnie, że tata ma rację.
Nakładając sobie kolejnego naleśnika, pomyślałam, że to
będzie bardzo ciekawy okres obfitujący w nagłe zwroty i
wypadki. I z zaskoczeniem stwierdziłam, że już nie mogę się
doczekać dalszego ciągu wojny męsko - męskiej.
Gdy następnego dnia wróciłam z pracy, zostałam
przywitana przez trzech panów pracujących zgodnie
młotkami, wiertarkami i nie wiem czym jeszcze. Z całą
pewnością natomiast mogłam stwierdzić, że wszystkie te
narzędzia odznaczały się zdolnością do czynienia okropnego
hałasu. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że nie
wpłynęło to na mnie kojąco. Miałam za sobą ciężki dzień
naznaczony jadowitymi dzwonkami, upiornie hałaśliwymi i
dociekliwymi uczniami oraz irytującą panią dyrektor, która
chciała wiedzieć, co zamierzam zrobić z tym paskudnym
indywiduum. A ja nie tylko nie miałam żadnych zamiarów co
do wyżej wymienionego, na domiar złego nie miałam pojęcia,
o jakim indywiduum mowa.
- O kogo konkretnie pani chodzi? - zapytałam, z trudem
opanowując chęć do ziewania.
- Niech pani nie udaje. Przecież miała dziś pani zajęcia ze
swoją klasą.
Fakt, miałam. Ale biorąc pod uwagę, że do trzeciej nad
ranem poprawiałam wypracowania, o których przypomniałam
sobie bardzo póznym wieczorem, jakoś nie zwróciłam na
swoją klasę szczególnej uwagi. I teraz mimo wytężonego
wysiłku nie mogłam sobie przypomnieć nic szczególnego.
- Pani dyrektor, naprawdę nie mam pojęcia, o czym pani
mówi - wyznałam szczerze. - Nic drastycznego nie rzuciło mi
się w oczy.
- No pięknie, po prostu pięknie! Sama nie wiem, czy w
takim wypadku powinno się pani powierzać wychowanie
młodzieży! Nic mi nie ma pani do powiedzenia na temat
Krawca?
- Filipka? - Mgliście kojarzyłam, że Filip miał coś
dziwnego we włosach, ale za chorobę nie pamiętałam co. W
końcu postanowiłam rzucić się na głęboką wodę. - Nie, nic
szczególnego w nim nie zauważyłam.
- No wie pani?! Jak można to tolerować! Nie dość, że
ubiera się wyzywająco, to jeszcze dzisiaj te różowe kwiatki!
Rozczarowała mnie pani, pani Maju!
Spłynęło na mnie olśnienie. Filipek rzeczywiście we
włosy wplótł różowe kwiecie, ale nie zdziwiło mnie to
nadmiernie. Krawiec miał specyficzny styl bycia i po prostu
brałam go takiego, jak go Pan Bóg stworzył. Niestety pani
dyrektor miała na Filipka uczulenie i wspominanie jej o czymś
tak banalnym jak tolerancja nie miało najmniejszego sensu.
- Aaa, o to pani chodzi! - zakrzyknęłam, udając nagłe
objawienie i gorączkowo starając się wymyślić jakieś
wiarygodne usprawiedliwienie dla mojego ulubionego ucznia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •