[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kawałek świata?
- Pewnie, że tak. - Johan kopnął jakąś gałązkę, aż ta zatańczyła między
drzewami i znieruchomiała na kupie mokrych liści. Przez ostatnią noc dróżka
zamieniła się w śliski strumyk z błota i opadłych liści, a las ledwo było widać
przez ścianę drobnego deszczu. Pod wielkimi koronami drzew dało się jednak
iść bez przemoczenia.
- Od czasu do czasu będziemy jezdzić do Hemsedal - wyjaśniła Hannah. -
Możesz wtedy jechać z nami.
- Bardzo bym chciał. Płynęlibyśmy statkiem, prawda?
- Tak, to daleka podróż - zaśmiała się Hannah. - Ale po drodze jest tyle do
zobaczenia! - Nagle zatrzymała się jak wryta, bo oto przed nimi, na ścieżce,
bezszelestnie pojawiła się ciemna postać. Johan cofnął się o krok, z
przerażeniem patrząc na ociekający deszczem kapelusz nieznajomego. Szerokie
rondo rzucało cień na twarz mężczyzny tak, że nie widać było jego oczu.
- Tak? - spytała Hannah opanowawszy się, i spojrzała wyczekująco na
obcego. Nagle rozpoznała w nim mężczyznę z cmentarza: tego samego, który
najpierw zagadnął ich na pokładzie statku, a potem pojawił się w pociągu.
Teraz patrzył na Johana, a Hannah nie podobało się to jego milczenie.
- Czego pan chce? - Podniosła głos. - To teren prywatny.
- Nie na tyle, żeby miejscowi nie mogli się przechadzać po tutejszych lasach.
- Nieznajomy głos miał głęboki i dość przyjemny, ale nie było w nim
specjalnego ciepła. - Podobno wyprowadzasz się, chłopcze? Do Lundeby?
- Panu to właściwie nic do tego - powiedziała szorstko Hannah. - Jeśli pan tu
spaceruje, nie będziemy panu zagradzać drogi. - Chwyciła Johana i pociągnęła
go na pobocze dróżki. - Proszę bardzo.
Ale mężczyzna stał dalej, ze wzrokiem utkwionym w Johana.
- Jaki podobny do ojca. Od razu widać, czyj jesteś.
- No, nie bardzo... - wymamrotał Johan. - Mamy inne włosy i...
- Oh, przecież mąż twojej matki a twój ojciec to nie musi być ten sam
człowiek.
- Johan, idziemy. - Hannah mocno się zaniepokoiła, bo nie wiedziała, do
czego zmierza nieznajomy. Szybko rozważyła obie możliwości ucieczki: drogę
wokół jeziora, albo powrót tą samą drogą. Ta druga była pewnie krótsza.
- Co, boicie się prawdy? - Obcy zrobił krok w ich stronę, zagradzając im
drogę. - Uważam, że dzieci powinny znać swoje pochodzenie. - Gwałtownym
ruchem zerwał z głowy kapelusz, odsłaniając twarz. - Popatrz no dobrze. Mój
podbródek, kolor włosów... Co widzisz? - mężczyzna nachylił się ku Johanowi,
czekając na odpowiedz.
Chłopak cofnął się, patrząc na niego w niemym przerażeniu; nie wiedział,
czego nieznajomy od niego chce. Uznał, że musi on być niespełna rozumu,
więc przestraszył się jeszcze bardziej.
- Dość tego - powiedziała Hannah zdecydowanym tonem. Złapała Johana za
kurtkę i wyminęła intruza. - Czekają na nas w domu. - Nie zaszli jednak daleko,
bo ręka obcego chwyciła ją za ramię i przytrzymała.
- Nie tak szybko, moja pani. Jeszcze nie skończyłem.
- Nie jesteśmy ciekawi, co pan ma do powiedzenia. - Hannah spróbowała
strząsnąć z ramienia jego rękę.
- Ale tego młodego człowieka może zaciekawić podobieństwo między nim a
mną.
Po raz pierwszy Johan pojął, co mężczyzna ma na myśli. Nagle zobaczył
kształt jego podbródka, kolor jego włosów. Widział teraz wyraznie, że istnieje
między nimi podobieństwo. Ale co z tego?
- Widzisz to teraz, co? Niech ci się nie wydaje, że to przypadek. - Poul
Lundeby uśmiechnął się ponuro. - Przed tobą stoi twój prawdziwy ojciec.
Spytaj o to, jak będziesz z powrotem w domu. Jestem twoim ojcem i chyba
mam prawo widywać się z własnym dzieckiem?
- Co za bzdury! - Zaprotestowała Hannah. - Pan chyba zwariował! -
Widziała jednak, że chłopiec jest wstrząśnięty. - Do czego pan właściwie
zmierza?
- Dziękuję, o to mi właśnie chodziło. - Poul puścił ramię Hannah i cofnął się
z ukłonem. - %7łebyś znał prawdę, chłopcze. O nic więcej.
Po czym zszedł ze ścieżki, wsunął się w las i roztopił w mgiełce mżącego
deszczu, znikając równie bezszelestnie, jak się przedtem pojawił.
- Chodz, wracamy do domu. - Hannah chciała znalezć się tam jak
najszybciej. Z trudem powstrzymała chęć, by pobiec, bo nie chciała
przestraszyć Johana swoją gwałtowną, histeryczną reakcją. - Ten człowiek
chyba zupełnie zwariował!
Zanim jednak nawiązała kontakt wzrokowy z chłopcem, ten obrócił się na
pięcie i rzucił w las, w kierunku przeciwnym do tego, w którym zniknął obcy.
- Johan, stój! To wszystko bzdury! Poczekaj! - Hannah podkasała suknie i
puściła się za nim. Nie było łatwo biec po błotnistej ziemi, a poły jej płaszcza
co chwila zaczepiały się o krzaki. W życiu nie dogoni chłopaka, lawirującego
bez wysiłku między pniami drzew.
- Johan! Stój! Poczekaj, porozmawiamy! - Dyszała Hannah, biegnąc za
cieniem przed sobą. Co on chce zrobić? Doskonale rozumiała, że to, co
chłopiec usłyszał, mocno nim wstrząsnęło. Gniew, który poczuła, skierował się
przeciw temu durniowi, który zaszedł im drogę. Nie miała wątpliwości, że to
spotkanie nie było przypadkowe.
Kiedy Hannah znalazła się na szczycie pagórka w głębi lasu, nie wiedziała,
co ma zrobić. Nie miała szans dogonić Johana, powinna więc jak najszybciej
zawiadomić jego rodziców. Ale nagle znów dostrzegła chłopca między
drzewami i postanowiła podjąć jeszcze jedną próbę dogonienia go.
Biegła dalej, a deszcz siekł ją po twarzy. Zgubiła klamrę do włosów i mokre
loki kleiły jej się teraz do policzków, a woda spływała z nich po jej szyi. Nie
myślała zupełnie o tym, jak wygląda. Płaszcz miała ubłocony, buty wyglądały,
jakby brodziła w nich w gnojówce.
- Johan! - Krzyknęła, omijając jedne pnie i obijając się o inne. Deszcz padał
coraz mocniej i coraz mniej przed sobą widziała, bo las wypełniła mokra, szara [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •