[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niespokojne spojrzenie na swój obóz, który płonął od rzuconych przez ludzi z
zamku pochodni. Nierówna z początku walka nabierała równowagi. Okrzyki
Paniczyka sprowadziły na pomoc ludzi z obozu, których liczba wzrastała z
minuty na minutÄ™.
Pojąwszy, że szala zwycięstwa przechyla się w drugą stronę, rycerze z
Châteauvillain wycofali siÄ™ w zgodnym szyku w stronÄ™ zamku, unoszeni silnymi
udami swych koni, osłaniani przed pościgiem przez łuczników czuwających na
murach.
Dosyć! krzyknął Paniczyk! Wycofujemy się! Trzeba ugasić pożar!
Lecz Arnold albo nie słyszał rozkazu, albo nie miał zamiaru na tym
poprzestać, gdyż rzucił się w pogoń za uciekającymi, przebył most galopem,
przyciągany widokiem wielkiej bramy, za którą ukryty był nieprzyjaciel.
W jego gorącej głowie zrodziła się myśl szalona i uparta: dotrzeć
wszelkimi sposobami do znienawidzonego Burgundczyka. Jego nienawiść miała
smak kwaśnego wina i mogła się nasycić jedynie krwią wroga lub własną.
Wychodz! Filipie Burgundzki! zawył. Wyjdz, zdrajco, byśmy mogli
skrzyżować szpady!...
Jego nienawiść nie znała granic. Dla niego obecność księcia za murami
nie pozostawiała żadnych wątpliwości, gdyż wśród tych, którzy ich zaatakowali,
większość nosiła na zbroi herb książęcy.
Katarzyna również rozpoznała herb księcia Filipa i ogarnęły ją
wątpliwości. Czy było możliwe, by Ermengarda zastawiła na nią tak poniżającą
pułapkę? Całe jej zaufanie do hrabiny, jej poczucia honoru, przemawiało
przeciwko tej myśli, lecz z drugiej strony największym marzeniem hrabiny de
Châteauvillain byÅ‚o zawsze wepchnąć KatarzynÄ™ w ramiona ksiÄ™cia, którego
kochała jak własnego syna...
Opierając się swoim młodym towarzyszom, którzy namawiali ją do
ucieczki, śledziła z niepokojem szaleńczy pęd Arnolda. Zobaczyła, jak jego koń,
spięty zbyt mocno ostrogami, stanął dęba i o mało nie stoczył się po zboczu.
Słychać było jego opętańcze rżenie i pokrzykiwania Arnolda, lecz nie można
było rozróżnić słów.
Oszalał! usłyszała tuż obok głos Paniczyka, który nie przyszedł
jeszcze do siebie po bitwie. ZabijÄ… go!
Katarzyna uczepiła się jego ramienia.
Nie zostawiaj go, panie, samego! Poślij posiłki! Inaczej...
Jej słowa zakończyły się okrzykiem trwogi na widok rycerzy walących z
kuszy do samotnego jezdzca. Nagle Arnold zachwiał się i zwalił bezwładnie na
ziemię. Koń także upadł, lecz po chwili podniósł się i rzucił do ucieczki w
stronę obozu, wlokąc za sobą ciało Arnolda za nogę uwięzioną w strzemieniu.
Zatrzymajcie konia! Zabije go! krzyknęła bez tchu, chcąc rzucić się w
jego stronÄ™.
Z pewnością nie żyje! stwierdził zimno Paniczyk, powstrzymując ją.
Z góry mogą dalej strzelać.
Oszalała z gniewu, zaczęła walić go po piersi zaciśniętymi pięściami, lecz
on nie uczynił nic, by jej w tym przeszkodzić.
Tchórz! Jesteś zwykłym tchórzem!
Ja pójdę! usłyszała tuż obok zdecydowany głos, i już po chwili Walter
de Chazey rzucił się w stronę mostu, do którego zbliżał się oszalały koń.
Zwinnym ruchem skoczył ku zwierzęciu, chwycił je za uzdę i trzymał z całych
sił. Koń zwolnił bieg. Wtedy rzuciło się na niego dwóch ludzi i unieruchomiło
spienionego rumaka.
Rycerze na murach przestali strzelać i przyglądali się scenie z
zainteresowaniem.
Walter wstał, wytarł spocone czoło i rzucił się do Arnolda, którego
złamana noga zwisała bezwładnie pod dziwnym kątem. Widząc to, Katarzyna
rzuciła się w ich stronę i upadła obok męża, walcząc z zawrotem głowy na
widok, jaki ukazał się jej oczom. W ciele Arnolda tkwiły dwa pociski z kuszy.
Jeden znajdował się pod prawą łopatką przebiwszy kolczugę. Drugi pod lewym
policzkiem...
Nie żyje! jęknęła, nie śmiąc jednak dotknąć zakrwawionego ciała,
skuliła się i ukryła twarz w dłoniach.
%7łyje! odparł Walter ale niewiele brakuje...
Zdjąwszy nałokietnik przytknął go do ust rannego. Błyszcząca stal
pokryła się odrobiną pary. Młody człowiek przez moment przyglądał się
nieruchomemu ciału ze sceptyczną miną, a następnie pokręcił głową.
Przydałby się ksiądz...
Niedaleko jest klasztor wymamrotał Paniczyk. Lecz zanim nam się
uda wyciągnąć zeń jednego z tych strachliwych szczurów, Montsalvy wyzionie
ducha! Wszystko, co możemy dlań zrobić, to zanieść go do kościoła:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]