[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Na szczęście nie jest potrzebna - odparł Nick i wzdrygnął się raptownie. - A teraz
możesz zapomnieć o wszystkich instrukcjach, jakie ci wydałem.
Gardenia zapukała po raz trzeci, ale nikt nie odpowiadał.
- Profesorze!
Nadal panowała cisza.
- No tak. Widocznie pracuje w ogrodzie mruknęła w nadziei, że nie będzie musiała
znów przechodzić przez labirynt.
Poszła niechętnie na tyły domu i stanęła na kamiennym tarasie.
U podnóża schodów majaczyło niewinnie wyglądające wejście do ogrodowego labiryntu.
Poszukała wzrokiem Newtona. Nigdzie jednak nie dostrzegła pucołowatego talentu
ogrodniczego. Podeszła ostrożnie do bramki czarnego labiryntu, omal nie następując na
pierzaste liście wymykające się przez kratę.
Obawiam się, że on jest teraz zajęty. Ale ja ci z pewnością mogę pomóc.
Co? - Gardenia odwróciła się na pięcie i zobaczyła żylastego mężczyznę idącego do niej
przez taras. W jego głosie i ruchach było coś znajomego.
Strasznie się guzdrałaś - powiedział.
Gardenia szybko oceniła sytuację i zrozumiała, że jeśli zacznie uciekać w stronę domu,
to nie ma szans wyminąć chudzielca. Mężczyzna uśmiechnął się okrutnie, jakby czytał w
jej myślach.
- Zeszłej nocy było lepiej, co? Teraz już cię nie uratuje ten cholerny matrycowiec.
Właśnie, jak on się miewa? Już zwisa z żyrandola? A może podciął sobie gardło lub też
biega po ruchliwej autostradzie? Nie wiedzieliśmy, jak na niego podziała mgła. Zrobiliśmy
po prostu eksperyment.
Tym razem bandyta był bez maski. W świetle zachodzącego słońca Gardenia widziała
wyraznie jego kanciastą twarz. Najwidoczniej zupełnie się nie bał, że opisze go policji.
- Nazywam się Stitch. - Jego jasne oczy błysnęły złośliwie. - Może spędzimy jakoś miło
czas, dopóki on się nie zjawi.
Kto? - Gardenia instynktownie cofnęła się przed liśćmi chroniącymi wejście do labiryntu.
W tym momencie pragnęła, by te mięsożerne hybrydy zainteresowały się Stitchem.
Nieważne. Zobaczysz. Wyłaz stamtąd. Muszę z tobą dobić targu. Przez tę pokrywę od
śmietnika cały dzień bolała mnie głowa. Ciebie też może poboleć.
Trzymaj się ode mnie z daleka. - Gardenia cofnęła się o krok.
Zaczekaj. To podobno labirynt. Jeśli pójdziesz za daleko, możesz się w nim zgubić. A za
dwie godziny zrobi się ciemno. Chyba nic chcesz tu spacerować po zachodzie słońca.
Nigdy nie wiadomo, co się zdarzy.
Gardenia popatrzyła po raz ostatni w okrutne oczy Stitcha i powzięła decyzję. %7ładna z
roślin nie wydawała się jej równie obrzydliwa i niebezpieczna jak ten bandyta, a dzięki
wcześniejszej wizycie u DeForesta wiedziała, co ją czeka w ogrodzie.
Upuściła torebkę, okręciła się na pięcie i przebiegła parę metrów w stronę najbliższej
zielonej alejki.
- Ty podła suko! Wracaj natychmiast!
Liściasty baldachim gęstniał gwałtownie w odległości kilku stóp od wejścia. Zanim
Gardenia doszła do pierwszego korytarza, widziała przed sobą tylko ścianę zieleni.
Wokół słyszała szelesty i westchnienia. Odnosiła wrażenie, że w tych cichych,
dokuczliwych dzwiękach pobrzmiewa jakieś głodne oczekiwanie. Najważniejszą rzeczą
było niczego nie dotykać i nie prowokować tych maleńkich, zielonych potworków.
- Wyłaz natychmiast! - Co jest, do jasnej synergii? Krwawię!
Gardenia domyśliła się, że Stitch natknął się na jedną z roślin. Zaczęta się zastanawiać,
czy to doświadczenie poskromi nieco jego zapędy.
- Ty przeklęta matrycowa dziwko! Zapłacisz mi za to!
Stitch biegł za nią nadal. Teraz jednak ruszał się szybciej, hardziej nieuważnie. Gardenia
niemal wyczuwała tę wściekłość, jaka pchała go naprzód.
- Co się dzieje z tymi przeklętymi roślinami?! - krzyknął bandyta.
Gardenia zagłębiła się w nieprzychylny labirynt. Zerknąwszy w dół dostrzegła, że nie
zostawia żadnych śladów na grubej, bujnej trawie porastającej labirynt. Stitch szedł
zapewne za odgłosem jej kroków.
Próbowała poruszać się ciszej, ale zaraz się przekonała, że nie można iść jednocześnie
szybko i niedostrzegalnie. Jedynie Nick sprostałby z pewnością temu zadaniu.
Przemknęła się obok rzędu haczykowatych liści i dostrzegła coś na kształt zielonego
języka.
Drgnęła, bo z góry ześliznęła się nagle gruba, mięsista winorośl. Pęd zaczął kiwać się
wolno wahadłowym ruchem, jakby poruszał go wiat",
Ale wiatr wcale się nie zerwał. Nie powiewała nawet lekka bryza.
Winorośl przysunęła się bliżej. Im dłużej Gardenia na nią patrzyła, tym trudniej )tj było
doszukać się w tym kołyszącym, wolnym ruchu czegokolwiek podejrzanego.
Nie. Nie wolno jej niczego dotykać - przypomniała sobie natychmiast.
Zamarła, świadoma zbliżających się kroków Stitcha.
- Dokąd leziesz, głupia babo? Jak się gdzieś zapędzisz, nie znajdziesz już drogi. I co
będzie?
Gardenia przukucnęła ostrożnie i przeczołgała się pod pędem.
Zza zakrętu wyszedł Stitch, trzymając się za zakrwawione ramię. Na widok Gardenii
stojącej w niedalekiej odległości od zwisającej winorośli stanął jak wryty.
- No, no, no. - W jego małych oczkach pojawiło się złowróżbne podniecenie. Poszedł
naprzód jeszcze szybciej. - Jesteś! Dajemy dyla, zanim zabłądzimy tutaj na dobre.
- Już się zgubiliśmy, nie pamiętasz? Nie podchodz bliżej. - Cofnęła się o krok. - Niektóre
z tych roślin są bardzo niebezpieczne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]