[ Pobierz całość w formacie PDF ]

fabryki. Gdy weszliśmy - zgłupiałem. Wydawało mi się, że to niemożliwe, żeby robotnik pracujący w
fabryce mógł mieszkać w takich warunkach. Dwa pokoje z kuchnią, z wszelkimi wygodami. Piękny
aparat radiowy, ładne umeblowanie, żona i dzieci ładnie ubrane, mimo że to przecież dzień
powszedni. A ten, jak na złość, widząc moją głupią minę, zaczął pokazywać mi jeszcze różne ukryte
skarby: aparat fotograficzny, zdjęcia i powiększenia, które sam robił.
- Te zdjęcia robiłem - tłumaczył mi - w Zakopanem. Byłem tam z córką na urlopie. A te znów
robiłem nad morzem.
Te zdjęcia - tam, a te jeszcze gdzie indziej. Pózniej pokazał mi kompletny sprzęt rybacki,
mówiąc, że lubi ten sport i często przy niedzieli jezdzi za miasto na ryby. Następnie pokazał, co ma w
szafie, w kredensie i w kuchni. Przyglądałem się wszystkiemu z jakąś dziecinną ciekawością - i
myślałem, myślałem intensywnie i bez przerwy. Pierwszy raz byłem w takim mieszkaniu
robotniczym. Byłem już w lepszych, ale to były domy bogaczy, arystokracji czy burżuazji - zależy, jak
kto takich nazwie. Z rodzinnej wsi ojca przyjeżdżały do nas młode dziewczęta i w takich domach
przyjmowały pracę służącej. Chodziłem do nich wiele razy. Siedziałem zawsze w kuchni, a jak
 państwa nie było w domu, to oglądałem pokoje. Tam nie dziwiłem się, bo wiedziałem, że to nie
robotnicy. Wszystkie znane mi mieszkania robotnicze były takie jak u mnie, a było też wiele gorszych.
Małe, jednoizbowe mieszkania, bez wody i elektryczności, a w nich szafa, szafka, stół i łóżka, które
zajmowały najwięcej miejsca. Na noc trzeba było jeszcze rozstawiać łóżko polowe albo rozkładać
siennik na podłodze, bo przeciętnie w takim mieszkaniu mieszkało pięć, sześć osób. A niektórzy
jeszcze trzymali sublokatorów. Wygodne to było o tyle, że wszystko było w kupie - salon, jadalnia,
sypialnia, kuchnia i łazienka. W domu, w którym mieszkałem, tylko właściciel sklepu miał aparat
radiowy, niektórzy - a tych też nie było wielu - mieli radia na słuchawki. Aparatów radiowych nie
mogli mieć i z tej prostej przyczyny, że dom nie był zelektryfikowany. Dzieci były ubrane byle jak.
Całe lato wszystkie dzieci chodziły boso - nawet do szkoły. Gdy byłem mały, latem całym moim
ubraniem były majteczki kąpielowe, a do szkoły zakładałem jeszcze koszulę. Tylko w niedzielę i
święta dzieci były ubrane lepiej. O tym wszystkim myślałem oglądając mieszkanie Helmuta.
W nocy długo nie mogłem zasnąć. Wciąż myślałem o tym, że Helmut jest robotnikiem w fabryce,
ojciec mój też jest robotnikiem w fabryce i ci, wśród których żyję, to też w większości robotnicy.
 No tak - myślałem sobie - ale Helmut jest mechanikiem wysokiej klasy i ma najwyższą stawkę.
Wyższą stawkę mogli mieć tylko majstrowie i kierownicy oddziałów. Ale przecież on też musiał być
kiedyś praktykantem. Od razu takiej stawki nie dostał. Musiał awansować stopniowo, a więc uczył
się na pewno w szkole zawodowej, a praktycznie ha warsztacie lub w fabryce. Mówił przecież, że
jeszcze nigdy nie popsuł żadnej roboty, dopiero teraz ten przeklęty przyrząd. - A kto tobie broni uczyć
się pracy? - zadawałem sobie pytanie. - Jak będę pracował tak jak teraz, to i za dwadzieścia lat
niczego się nie nauczę . Postanowiłem wziąć się uczciwie do roboty. Muszę dojść do tego, żeby żyć
kiedyś tak, jak Helmut, a nie tak, jak żyją ci, wśród których wyrosłem.
Dzień ten wstrząsnął moim młodym umysłem. Zrozumiałem wtedy, że mam cel w życiu, do
którego muszę dążyć, ale że droga do tego celu będzie ciężka, że. będę musiał pokonać na tej drodze
wiele trudności: ciężkie warunki domowe, praca i równocześnie nauka, no i brak pieniędzy na
szkołę, która da mi więcej wiadomości niż miejska szkoła zawodowa, do której musiałem chodzić aż
do ukończenia osiemnastu lat.
Tego dnia, gdy przyszedłem pierwszy raz nawijać cewki - pracowałem szybko i dokładnie.
Uważałem, że jeśli Helmut płaci mi z własnej kieszeni, to nieuczciwie będzie, jeśli będę pracował
wolno. Nawijałem trzy cewki na godzinę. Helmut w tym czasie uzwajał twornik. Niby nie wtrącał się
do mnie, widziałem jednak, że bokiem zerka co pewien czas i uśmiecha się, widząc, że potrafię
szybko pracować. Pracowałem tego dnia cztery godziny. Gdy wychodziłem, wypłacił mi dwa złote.
Nie odliczył za czas, który straciłem na drogę z fabryki do domu i na zjedzenie obiadu. Zrobiłem
dziesięć cewek przez niecałe cztery godziny. Marian robił tyle przez cały dzień, a Helmut uważał, że
to już dużo.
- Ale wpadłem z tymi cewkami! - powiedziałem następnego dnia rano, zwracając się do
Helmuta. - Teraz już nie mogę robić czterech cewek dziennie, bo pan już wie, że potrafię zrobić
więcej. Ale to nic, będę robił dziesięć sztuk - tak jak Marian.
Od tego dnia pracowałem szybko i dokładnie. Interesowałem się każdą robotą, jaką dostaliśmy
do wykonania. Bywało nieraz tak, że stałem tylko przy Helmucie i przyglądałem się, jak on pracuje.
Pytałem o wszystko, co mnie interesowało, a on cierpliwie mi tłumaczył. Niejeden raz siedział przy
mnie i ja robiłem, a on przyglądał się, czy robię dobrze, i gdy widział, że mogę coś zepsuć, mówił
tylko:  Nie tak . A jak, to już sam starałem się dojść. Wiedziałem, że jeśli mi ktoś powie, jak należy
robić - to po pewnym czasie mogę zapomnieć, ale jeśli dojdę do tego sam - wtedy zostanie mi w
głowie na całe życie.
Czas urozmaicaliśmy sobie robieniem różnych kawałów. Do normalnych kawałów należało
robienie  na ułana . Odbywało się to tak, że ja, zaopatrzony w pędzel i naczynie z białym lakierem
acetonowym, siedziałem pod warsztatem, a Helmut zapraszał do siebie jakiegoś znajomego, który
akurat przechodził, i zaczynał rozmowę o polityce, o Bogu, o klerze. Helmut był komunistą, a więc i
ateistą - jego dzieci miały w dokumentach zamiast imion:  noworodek ; uparł się, że dzieci chrzcić
nie będzie.
Wołał więc do siebie swych znajomych i gdy tylko w rozmowie coś mu się nie podobało -
dawał mi nogą znak, a ja już wiedziałem, co mam robić. Malowałem takiemu na biało czubki butów i
ostrogi. Gdy jeden odszedł, wołał następnego. Po chwili znak - ja malowałem, wysiadka - i następny,
proszę! Jak się który domyślił, gdzie zdobył te ostrogi, to starał się odegrać, i niejeden raz zrobili
nam dobry kawał.
Raz Helmut zawołał mnie do okna.
- Chodz, zobacz, urzędniki idą!
Gdy podszedłem, zrobił mi mały wykład na temat stosunków między robotnikami i urzędnikami.
Wskazując wychodzących z fabryki pracowników biur, mówił:
- Popatrz i zapamiętaj. W ich pojęciu ty zawsze będziesz czarnoroboczy naród. Oni uważają, że
robotnik na oddziale to coś gorszego. Ja zarabiam ponad czterysta złotych miesięcznie, a wielu z nich
zarobi nie więcej niż sto osiemdziesiąt, ale żaden z nich takiemu jak ja ręki na oddziale nie poda, bo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •