[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie będę z wami współpracować. Nie zmusisz mnie.
Najwyższa przełożona zmieniła strategię. Opadła na fotel, już nie zła, ale
rozbawiona i chłodna.
- Ależ owszem, zmuszę. Długo mi się opierałaś, ale nie zniosę tego więcej.
- A właśnie, że nie - odparła Helen, ale wyglądała, jakby nagle zabrakło jej
tchu.
- Nie zapominaj, że jest nas wiele, a ty sama.
139
- Wolę umrzeć pod płotem niż mieć z wami cni wspólnego!
Pani Hartle zerwała się na równe nogi i stanęła przed Helen, grozna i
wysoka. Miałam wrażenie, że łączy je niewidzialna więz i trwa dziwna
walka. Nagle Helen roześmiała się cicho. Pani Hartle wymierzyła jej
siarczysty policzek.
- Wynoś się! - warknęła.
Sara pociągnęła mnie za rękaw i pobiegłyśmy korytarzem. Chciała skręcić
do marmurowych schodów, ale skierowałam ją w bok, za zasłonę, na schody
dla służby. Przez chwilę mocowałam się z klamką i zaraz otoczył nas zapach
stęchlizny.
- Tędy przejdziemy niezauważone - wyjaśniłam szybko.
- A Helen?
- Cicho!
Słyszałam lekkie kroki za drzwiami. Serce waliło mi jak młot. Byłam
pewna, że to pani Hartle. Idzie po nas. Drzwi się uchyliły i w progu stanęła
Helen w łunie światła.
- Evie? Sara? To wy? Bardzo się o was martwiłam - szepnęła.
- A co z tobą? - Sara wysunęła się z ukrycia. - Widziałyśmy, jak skoczyłaś.
- To dobrze. Chciałam, żebyście to widziały, inaczej nie uwierzyłybyście.
- Mogłaś sobie coś zrobić, a pani Hartle wcale się tym nie przejęła -
syknęłam. - Poza tym nauczycielkom nie wolno nas bić!
- Wiem. Ale dla mnie to nie tylko nauczycielka. - Helen westchnęła w
ciemności. - To moja matka.
Rozdział 43
Na korytarzu rozległ się dzwonek, niósł się echem.
Zaczął się nowy dzień.
- Musimy iść! - Helen oprzytomniała. - Spotkamy się po lekcjach.
- Gdzie?
- W starej grocie. Wiecie, gdzie to jest? Uważajcie, żeby nikt was nie
widział. I nie rozmawiajcie ze mną w ciągu dnia. Udawajcie, że nic nas nie
łączy. Obserwują nas bez przerwy.
- Kto? - zdziwiłam się.
- Pózniej to wytłumaczę. Szybko, idziemy.
- Pobiegłyśmy na górę, do sypialni.
140
Sama nie wiem, jak przeżyłam ten dzień. Sebastian... Agnes... Talizman...
Helen... Pani Hartle. Wydawało mi się, że tonę.
Co gorsza, Celeste wróciła ze szpitala z nogą w gipsie. Robiła wokół siebie
mnóstwo zamieszania, dzielnie kuśtykała po marmurowych schodach,
zwracała na siebie uwagę, domagała się współczucia. Ale kiedy na geografii
Sophie chciała mi pożyczyć atlas, była oburzona. Myśl, że jej przyjaciółki już
mnie nie nienawidzą, nie dawała jej spokoju i dokuczała mi przez cały dzień,
aż miałam ochotę wrzeszczeć. Jednak ani słowa, ani zachowanie Celeste nie
dręczyły mnie tak bardzo, jak moje myśli.
Ledwie lekcje dobiegły końca, wybiegłam z budynku i pognałam nad
jezioro. Było posępne, ciemne, w jego powierzchni odbijało się ołowiane
niebo. Powróciły setki wspomnień ze spotkań z Sebastianem: nasze śmiechy,
rozmowy, kąpiele, pocałunki - wszystko to już nie wróci. Szłam dalej,
zaciskając zęby, żeby nie płakać, rozgarnęłam zarośla i weszłam do jaskini.
- Sara? - zawołałam cicho. - Helen?
- Tutaj - usłyszałam szept. Przede mną zajaśniała latarka. Poszłam w tamtą
stronę i zobaczyłam dziewczyny przy mozaice. - Helen, powiedz, co się
wydarzyło dzisiaj rano - od razu przeszłam do rzeczy. - Czy naprawdę spadłaś
z dachu? I czy pani Hartle naprawdę jest twoją matką?
- Odpowiedz na oba pytania brzmi: tak. Postaram się to wyjaśnić, choć
pewnie i tak mi nie uwierzycie.
- Nie obawiaj się, powoli uczę się wierzyć w rzeczy nie do wiary. Spróbuj.
Helen mówiła szybkim, monotonnym głosem:
- Wychowałam się w domu dziecka, nie wiedziałam, kim byli moi
rodzice. Wychowawcy w sierocińcu byli dobrzy, ale tam nie pasowałam.
Miałam opinię trudnej i krnąbrnej. Ilekroć ktoś chciał mi pomóc, krzyczałam,
żeby dali mi spokój, więc po pewnym czasie przestali nawet próbować. W
szkole miałam tyle kłopotów, że mnie wyrzucili. - Poczerwieniała ze wstydu.
Nigdy do tej pory nie słyszałam, by mówiła tak dużo, a ona ciągnęła
opowieść. - Zamknęłam się w sobie. Prawdziwe życie toczyło się w snach.
Kiedy byłam mała, zawsze sobie wyobrażałam, że umiem latać, jak to
dziecko. Ale kiedy dorastałam, pojawiły się sny. W końcu, miałam wtedy
trzynaście lat, zaczęłam lunatykować. Pewnej nocy ocknęłam się na dachu.
Nie wiedziałam, jak się tam dostałam. Spojrzałam w dół i pomyślałam, że
wystarczy jeden krok i odlecę, znajdę się w innym, nowym świecie, w
którym jest moje miejsce. Głosik w mojej głowie szeptał: nie rób tego,
141
zabijesz się, a jednak wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Więc
zamknęłam oczy i zrobiłam ten krok.
Teraz także zamknęła oczy, jakby szukała wspomnień.
- Czułam, jak powietrze mija mnie w pędzie, wiatr huczał mi w uszach jak
trzask płomieni. Oczekiwałam zderzenia, ale kiedy otworzyłam oczy, okazało
się, że wylądowałam zwinnie jak kot, i to jakieś piętnaście metrów niżej. Nie
mogłam w to uwierzyć, więc wróciłam na dach i tak w kółko. Za każdym
razem lądowałam lekko. Tak, jakbym ślizgała się na wietrze, płynęła w
powietrzu jak w wodzie. Nie umiem tego wytłumaczyć. - Patrzyła na nas
bacznie, starała się ocenić nasze reakcje. - To nie wszystko. Przekonałam się,
że przesuwam przedmioty myślą. Jeśli chciałam na przykład przesunąć
książkę, wyobrażałam sobie, że porywa ją wiatr i książka się przesuwała.
Wywoływałam wicher, ba, potrafiłam nawet przenosić się z miejsca na
miejsce za sprawą myśli.
- Za sprawą myśli? Jak to? - dopytywała Sara.
- Tak napisała lady Agnes - przerwałam jej. - Czuję, pragnę i to się staje...
tylko że ją pociągał ogień, a ciebie powietrze.
- Dokładnie tak - odparła Helen. - Powiedzmy, że miałam szlaban,
musiałam siedzieć w pokoju za karę, a ja bardzo chciałam się wydostać. I jeśli
naprawdę tego chciałam, wpadałam w... Och, nie wiem, jak to określić, jakby
tunel wichru. Na jego drugim końcu czekało mnie to, o czym myślałam: park,
ulica, nabrzeże. Nikt o tym nie wiedział, nie widział, jak to robię. Myślałam,
że coś ze mną nie tak. Przez to wszystko się tylko skomplikowało, a nie
poprawiło. Bałam się, że ktoś się dowie i uzna mnie za wariatkę. -
Niespokojnie podniosła wzrok. - Pewnie teraz uważacie, że zupełnie mi
odbiło, co? Wiem, jak o mnie mówią: rąbnięta Helen Black.
- Wcale tak nie uważamy - mruknęła Sara.
- Nie - zawtórowałam jej. - Jesteś naszą przyjaciółką.
Helen była zarazem speszona, zagubiona i zadowolona.
- Dzięki.
- Więc jakim cudem trafiłaś do Wyldcliffe? - zapytałam.
- Mniej więcej rok temu do domu dziecka przyszła pewna kobieta. Bardzo
elegancka i zadbana, do tej pory nie widywałam takich osób. Była to pani
Hartle. Wyjaśniła, że jest moją matką i że mnie urodziła, gdy była bardzo
młoda i samotna. Mój ojciec odszedł, sama nie dałaby sobie rady z dzieckiem.
Pózniej wyszła za mąż za bogatego starszego mężczyznę. Umarł, ona sama [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •