[ Pobierz całość w formacie PDF ]
za innymi kobietami, twoje wieczne kłopoty z samym sobą.
%7łona Kohoutka mówiła spokojnie i rzeczowo. Był to ten rodzaj spokoj- nej rzeczowości,
który cechuje niezwykle piękne i świadome swej urody kobiety.
Większość małżeństw ma takie czy inne problemy ciągnęła dalej ale rzecz w tym, że, w
gruncie rzeczy, ja wcale nie jestem pewna, czy my jeste- śmy rzeczywistym małżeństwem.
Nasz problem jest bardziej zasadniczy. Daruj, ale niekiedy czuję się u twojego boku
jak stara panna albo obyś Kohoutku żył wiecznie jak wdowa.
Jak to się dzieje, że wszyscy, oprócz mnie, wszystko o mnie wiedzą? pomyślał
Kohoutek. Dlaczego ja ciągle zadaję pytania i prawie na żadne nie znajduję odpowiedzi,
reszta zaś ludzkości, z moimi krewnymi i moimi aktualnymi kobietami na czele, zna
odpowiedzi na wszystkie zadane i nie zadane pytania? Jak to możliwe?
Wszystko z tego powodu, że zbyt wcześnie żona Kohoutka zdawała się odpowiadać na
kolejne pytanie zbyt wcześnie poznaliśmy się, zbyt wcześnie pokochali i zbyt wcześnie
pobrali. A także z tego powodu, że nie potrafiliśmy się odpowiednio wcześnie rozstać.
Wspinali się powoli na wysokie wzgórze, na którym rozciągał się cmen- tarz ewangelicki.
Był lodowaty niedzielny poranek. Lada dzień, lada chwila mógł zacząć sypać śnieg, mogły
nastać mrozy, a wtedy droga na cmentarz stawała się stromą, skalistą, oblodzoną, pokrytą
zaspami ścieżką nie do przebycia. Toteż od pokoleń zima w tych stronach nie była
porą śmierci. Starzy ewangelicy starali się nie umierać zimą. Czekali na wybuch wiosny,
na czas, w którym rozmiękła ziemia pocznie łagodnie niczym ciepłe jezioro pochłaniać ich
jasne dębowe trumny. Ci, którzy szykowali się do ostatniej drogi, a nie zdążyli tego uczynić
jesienią, mieli przed sobą ostatnią zimę ży- cia i tak jak wszystkie zimy spędzali ją
pożytecznie. W miarę sił pomagali
w domu, powtarzali sobie niemieckie słówka, bo przecież, kto wie, czy w Winnicy Pańskiej
nie napotkają doktora Marcina Lutra, a wtedy będzie wy- padało powiedzieć przynajmniej:
Guten Tag Herr Doktor Luther, ich bin al-
so ein Lutheraner aus Weichsel in Polen. Wieczorami zaś, spoglądając przez okna na
zamarznięty świat, opowiadali straszliwe historie o zimowych
51
pogrzebach, które jednak zdarzały się niekiedy miejscowym lekkoduchom. Opowiadano o
pogrzebnikach tonących po pas w śniegu, o trumnach wy- mykających się z ich
zgrabiałych rąk, o zrozpaczonych wdowach, które po- ślizgnąwszy się nagle na lodowatej
krawędzi mogiły wpadały, jakby wie- dzione nie nieszczęśliwym trafem, ale desperacką
rozpaczą, do środka. Opowiadano sobie te wszystkie wydarzenia, zanosząc się
gargantuicznym śmiechem, konano wprost ze śmiechu i Kohoutek, który słyszał
niemało tych historii uśmiechnął się bezwiednie.
W tym, co mówię, nie ma nic śmiesznego powiedziała jego żona.
Uśmiechnąłem się, bo przypomniały mi się wielkie pogrzebowe śmie- chy.
%7łona Kohoutka spojrzała nań pogodnie.
Kohoutku, jesteś już dużym chłopcem i powinieneś wiedzieć, co wy- pada a czego nie
wypada.
Doszli do drewnianej furty i weszli na cmentarz. Zrodkiem, pomiędzy grobami biegła
stroma kamienista dróżka, mogiły wznosiły się amfiteatral- nie ku górze aż ku pionowemu
urwisku starego kamieniołomu. W dole, okalając stok cmentarza, płynęła rzeka.
Choć rzecz w tym, że ty wcale nie jesteś dużym, ty jesteś dalej małym chłopcem i
przyczyną wszystkich twoich zmartwień i kłopotów jest fakt, iż dalej, niczym mały chłopiec,
żyjesz wyłącznie w świecie zakazów. Mam, oczywiście, na myśli tak cię nękającą i
tak dla ciebie fundamentalną pro- blematykę cielesnej udręki. Od kiedy pamiętasz, tabu
cielesności obejmo- wało cię zawsze. Gdy byłeś bardzo młodym chłopcem, dzieckiem
jeszcze i żywo zaczynałeś interesować się tymi sprawami, były ci one zabronione,
ponieważ, jak wiadomo, te sprawy są młodym chłopcom zabronione.
Czy jesteś pewna przerwał jej Kohoutek że cmentarz jest odpo- wiednim
miejscem do prowadzenia tego typu rozmów?
O, głupi Kohoutku powiedziała, zupełnie nie zmieniając pogodnej intonacji jego
przystojna żona o, głupi Kohoutku, który miewałeś osiem- set kobiet w ciągu weekendu, nie
masz zielonego pojęcia ani o kobietach, ani o świecie. Gdybyś wiedział, Kohoutku, ile
kobiet utraciło dziewictwo na cmentarzach świata, twoje życie duchowe nie byłoby tak
ubogie. Cmentarz jest dobrym i spokojnym miejscem, ci, którzy tu odpoczywają, są
pogodzeni
ze światem i nasze chwilowe wszeteczeństwa nie zakłócą ich spoczynku. Kohoutku
mówiła dalej ty odwieczny poszukiwaczu bezpiecznych miejsc, ustronnych ławek w
parkach, zacisznych zagajników, pustych zauł- ków, ciemnych bram, podmiejskich lasków,
ty, niestrudzony penetratorze pustych altanek, ogródków działkowych, zarośli nad rzeką, czy
tobie nigdy nie przyszło do głowy, by zaprowadzić którąś z twoich licznych narzeczo- nych
na cmentarz, odbyć z nią romantyczny spacer do wypełnionego dusz- nym, lipcowym
powietrzem, pachnącego kwiatami ogrodu zmarłych?
Kohoutkowi nigdy nie przyszło to do głowy, ale nim zdążył odpowie- dzieć, jego
osowiałe dziecko ożywiło się nagle i krzyknęło:
Patrzcie! Patrzcie! Jeleń!
W górze cmentarza, pomiędzy krzyżami, spokojnie pasła się w wysokiej białej trawie sarna.
To jest sarna, dziecko kochane powiedział Kohoutek. Zwierzę unio- sło głowę
zaniepokojone krzykiem dziecka, chwilę spoglądało w ich kie-
52
runku, po czym majestatycznym krokiem ruszyło w górę i niebawem znik- nęło pomiędzy
pniami rosnących tam brzóz.
Widzisz, Kohoutku, nawet zwierzęta leśne wiedzą, że jest tu bezpiecz- nie. Nikt tu nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]