[ Pobierz całość w formacie PDF ]
światło w otaczających grób niebieskich kamieniach. Choć czarodziej był
nieskończenie mądry i potężny, zabiło go śmiercionośne spojrzenie Balora. A dlaczego? Z
powodu jego pychy. Czy ja również nie popełniłem tego samego błędu, wybierając się na spotkanie z
Balorem, poznawszy zaledwie sześć Pieśni?
Tak - i nie. Moja pycha wywołała całe to zamieszanie. Jednak teraz za moimi czynami stała
desperacja. I strach. Rhia miała rację, poczułem ulgę, kiedy uznałem, że nie muszę iść na Zaginioną
Wyspę i stawić czoło temu, co składało się na Pieśń Widzenia. Ta Pieśń dręczyła mnie jak zły sen,
tak straszny jak ten, w którym chciałem wydrapać sobie twarz na Rdzawych Polach. Wątpiłem, czy
uda mi się znalezć duszę Widzenia przy moich bezużytecznych oczach i ograniczeniach magicznego
wzroku. W dodatku podejrzewałem, że aby widzieć rzeczywistość tak, jak postrzega ją czarodziej,
potrzeba czegoś zupełnie innego, czego mi brakowało.
A to był zaledwie początek moich lęków. Bo jeżeli przepowiednia o tym, że Rhitę Gawra i jego
sługę Balora może zabić tylko dziecko spłodzone przez człowieka, jest nieprawdziwa? Sam Tuatha to
sugerował. Przepowiednia może być prawdziwa, ale nie musi.
Jednak nawet jeżeli miałaby się spełnić, to prawda nierzadko ma wiele twarzy. Cokolwiek
znaczyłaby przepowiednia, z pewnością nie mogłem na niej polegać. Smutna prawda była taka, że nie
mogłem polegać nawet na sobie.
Ze stoku sturlała się skała i niewiele brakowało, a uderzyłaby mnie w stopę.
Podniosłem głowę i zobaczyłem, że Rhia znika za krawędzią występu, który sterczał na grani jak
wyrzezbiony nos. Dziwne, pomyślałem. Byliśmy jeszcze tak daleko od wierzchołka, a ona
postanowiła przejść nad występem, zamiast go ominąć?
Zagadka rozwiązała się, kiedy zobaczyłem na skałach ślady wilgoci. Woda! Ale skąd?
Im wyżej się wspinałem na występ, tym więcej zacieków widziałem. W szczelinie między
kamieniami zagniezdził się nawet wystrzępiony kawałek mchu, zielonego i żywego.
Kiedy w końcu dotarłem na szczyt, zamarłem. Niecałe dziesięć kroków ode mnie wypływało małe
zródełko, tworząc zbiornik przejrzystej wody. Rhia już z niego piła.
Podbiegłem do niej i zatopiłem w wodzie całą twarz. Kiedy upiłem pierwszy łyk, poczułem
łaskotanie w ustach. Po następnym łyku mój język ożył, podrażniony szczypiącym chłodem.
Tak jak Rhia piłem i piłem, napełniając się wodą. Bambulo również się położył obok zródła, by tak
samo jak my ugasić pragnienie, siorbiąc i sapiąc.
Kiedy już nie mogłem więcej pić, odwróciłem się do Rhii. Siedziała z kolanami przy piersi i
przyglądała się, jak zachodzące słońce maluje na zachodniej części nieba plamy czerwieni i purpury.
Woda ściekała jej z włosów na ramiona. Wytarłem strużkę ze swojej brody i przysunąłem się do niej.
- Rhio, czy myślisz o Balorze?
Przytaknęła.
- Widziałem go w Jeziorze Twarzy - powiedziałem. - Zobaczyłem, jak mnie... zabija.
Zmusza, żebym spojrzał w jego oko.
Odwróciła się do mnie. Choć w jej włosach lśnił róż zachodu słońca, wzrok miała poważny.
- Ja też zobaczyłam w Jeziorze Twarzy Balora. - Chciała powiedzieć coś więcej, ale się
powstrzymała.
Poczułem ucisk w krtani.
- Czy... czy jesteśmy już blisko?
- Bardzo blisko.
- Powinniśmy ruszyć teraz i dotrzeć tam jeszcze tej nocy?
Bambulo, który układał kamienie, żeby położyć się obok zródełka, podskoczył.
- Nie!
Rhia westchnęła.
- Księżyc prawie zupełnie zniknął, a my musimy się wyspać. Właściwie możemy zostać tu na noc.
Pomacała szorstkie kontury spalonych skał, potem odnalazła moją dłoń i zahaczyła swój palec o mój.
- Merlinie, boję się.
- Ja też.
Powiodłem spojrzeniem za jej wzrokiem, na horyzont. Nad postrzępionymi wzgórzami niebo
rozciągało się teraz czerwone jak krew.
- Kiedy byłem mały - powiedziałem cicho - czasami tak się bałem, że nie mogłem spać. I wtedy
matka zawsze robiła to samo, żebym poczuł się lepiej. Opowiadała mi historię.
Palec Rhii mocniej ścisnął mój.
- Naprawdę? Co za wspaniały pomysł uśmierzyć lęki opowieściami. - Westchnęła. -
Czy takie rzeczy robią matki?
- Tak - odparłem cicho. - Przynajmniej takie jak ona.
Mieniąca się czerwienią zachodu słońca głowa dziewczynki opadła niżej.
- %7łałuję, że nie poznałam... swojej matki. I że nie słyszałam żadnych jej opowieści, które teraz bym
pamiętała.
- Przykro mi, że nie miałaś tej okazji, Rhio. - Chciałem przełknąć ślinę, ale nie mogłem. - Ale jest
pewna rzecz, która jest prawie tak wspaniała jak słuchanie opowieści matki.
- Tak?
- Słuchanie opowieści przyjaciela.
Rhia uśmiechnęła się lekko.
- Mam na to wielką ochotę.
Zerknąłem na pierwszą gwiazdę, która zalśniła nad naszymi głowami. Potem odchrząknąłem i
zacząłem opowieść:
- Dawno, dawno temu żyła pewna mądra i potężna bogini o imieniu Atena...
XXX
BALOR
Zapadła noc, zimna i mroczna. Choć po mojej opowieści Rhia zasnęła, ja leżałem z otwartymi
oczami, przewracając się na skałach. Przez chwilę patrzyłem na zachodnią stronę nieba,
wspominając Gwri o Złotych Włosach, ale przede wszystkim wpatrywałem się w upiorne resztki
ubywającego księżyca nad naszymi głowami. Rano zostaną nam najwyżej dwa dni.
Przez noc dygotałem od chłodnego powietrza na wzgórzach bez drzew. Drżałem też na myśl o
bezlitosnym oku, którego spojrzenie równało się śmierci. Prześladowało mnie to, co zobaczyłem w
Jeziorze Twarzy. Kiedy momentami udało mi się zapaść w drzemkę, rzucałem się i wierciłem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]