[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ruszajmy. - Nic więcej nie przyszło mu do głowy.
Sam był równie zdumiony jak ona. Trzydzieści dwa lata, a zachowuje się
jak smarkacz. Po co ją całował?
Pośpiesznie chwycił plecak, wepchnął do niego rzeczy i przesunął się do
wyjścia. Słyszał za sobą jej lekkie, szybkie kroki. Zdwoił czujność. Doskonale
wyczuwał wibrujące między nimi napięcie, ale nie miał pojęcia, jak z nim
walczyć, jak je zlikwidować. Chociaż nie, chyba jednak wie.
Przede wszystkim musi zachować dystans. I nie być zbyt miękkim. Po
prostu musi wziąć się w garść. Oboje nie są sobie obojętni. Aatwo byłoby ulec
jej miłym słówkom i zapewnieniom o niewinności, uwierzyć, że Bóg kieruje ich
przeznaczeniem, więc nie trzeba się o nic martwić, tylko mu zaufać. Tyle że w
realnym życiu jest inaczej, a takie osoby jak ona w rzeczywistości nie istnieją.
Tylko udają, że są takie, bo chcą ukryć własne cele. Nie da się na to nabrać.
- Czy wiesz - szepnęła Jennifer, patrząc na otaczające ich drzewa - że tu
jest ponad pięćset gatunków węży, a połowa z nich jest dla ludzi śmiertelnie
niebezpieczna?
Znowu o wężach? Właściwie to nawet dobrze, ma chwilę oddechu od
prześladujących go myśli.
- Większość z nich żywi się ptactwem, gadami i rybami - ciągnęła, nie
odrywając oczu od bujnej roślinności. - Rodzice nie troszczą się o młode. Choć
- 49 -
S
R
czasami się zdarza, że samica ich dogląda. Te wszystkie węże świetnie się
wspinają i doskonale potrafią pływać.
- Jenny, dlaczego tak boisz się węży? Odwróciła się do niego.
- Jenny? Nikt mnie tak nie nazywa.
Mruknął coś pod nosem, zły, że niepotrzebnie mu się to wyrwało. Ruszył
ścieżką przed siebie.
- Pytałem o węże - przypomniał.
- Dlaczego myślisz, że się ich boję? - odpowiedziała pytaniem, w napięciu
wpatrując się w zwisający z gałęzi pęd bluszczu, jakby spodziewała się, że
jeszcze chwila i na nią spadnie.
- Dlaczego boisz się węży? - powtórzył.
Uniosła dumnie brodę. Nie powinien jej tak naciskać, już to przecież wie.
Tylko ją spłoszy.
- Dlaczego mnie pocałowałeś?
- Przecież ci się podobało - odrzekł od niechcenia, z nadzieją, że na tym
sprawa się zakończy.
- Dlaczego mnie pocałowałeś?
Ależ jest uparta!
- Może po prostu lubię całować ładne dziewczyny, cherie.
Na pewno od niego nie usłyszy, że mu się podoba. I tak by nic z tego nie
było. Nigdy by nic z tego nie wyszło. Zaśmiała się dzwięcznie.
- Dlaczego się śmiejesz?
- Bo mi żal tych wszystkich ładnych dziewczyn, które przypadkiem
mijałeś na ulicy, skoro w ten sposób zwykle je traktujesz.
Skrzywił się tylko. Jenny jest dziś w formie.
- Po prostu stało się. Takie rzeczy zdarzają się, gdy człowiek jest w
trudnej sytuacji.
- Całujesz się z kimś, kogo podejrzewasz o przestępstwo? - Popatrzyła na
niego niewinnie. - Coś takiego!
- 50 -
S
R
Wezbrała w nim złość. Niestety, miała rację. Nigdy by tego nie zrobił,
zresztą nie obracał się w takim towarzystwie. To nie było w jego stylu. Ani nie
całował się z dziewczynami, których prawie nie znał. Pora skończyć z tymi
rozmowami, póki nie posuną się zbyt daleko. Ta dziewczyna potrafi
doprowadzić człowieka do ostateczności. Gdyby tak przyszło mu ciągnąć to
jeszcze parę dni...
- Coś ci powiem - zaczął i naraz zatrzymał się raptownie. Jennifer też
usłyszała. Pobladła, oczy się jej rozszerzyły. Gage uważnie zlustrował teren.
- Na ziemię - rozkazał szeptem.
Wczołgała się za nim pod gęste zarośla Upewnił się, że są niewidoczni.
Dająca im schronienie zielona ciemność była przesycona intensywnym,
wilgotnym zapachem. Gage delikatnie odsunął gałązkę, by mieć lepszy widok.
Wszędzie wokół rozciągał się podobny gąszcz, powinni być tu bezpieczni.
Głosy stawały się coraz wyrazniejsze. %7łołnierze nie spodziewali się ich
tutaj, słychać to było po ich głośnych narzekaniach na upał i marne śniadanie,
beztroskich nawoływaniach. Próbował zrozumieć coś z ich rozmów, ale mówili
za szybko.
Naraz Jennifer zesztywniała.
Za pózno zdał sobie sprawę, że powinien zakryć jej usta. Ostrożnie
odwrócił głowę i zmartwiał z przerażenia. Jennifer próbowała wycofać się spod
osłaniających ich krzaków. Jeszcze chwila, a zostaną odkryci.
Nie zastanawiając się ani chwili, przycisnął dłonią jej usta i pociągnął ją
ku sobie. Posłał jej mordercze spojrzenie, w napięciu wsłuchując się w każdy
szmer. Był niemal pewien, że zaraz ich znajdą. %7łołnierze byli tuż-tuż. Jeden z
nich przeszedł obok nich, jego buty niemal otarły się o twarz Gage'a.
Jennifer drżała ze strachu. Jak mogła być tak nieostrożna! To już się nie
powtórzy.
- 51 -
S
R
Wreszcie głosy żołnierzy ucichły. Gage przysłuchiwał się oddalającym się
śmiechom, dopiero gdy był już zupełnie pewien, że odeszli na dobre, puścił
dziewczynę.
- Jak mogłaś? Czy wiesz, czym to by się skończyło, gdyby nas znalezli? -
Wysunął się spod zarośli, pociągając ją za sobą.
Jennifer miała pobladłą twarz, oddychała z trudem. Otarła kurz z ubrania.
- Wcale nie chciałam ich alarmować. Gage zarzucił plecak na ramiona.
- Nie? W takim razie, co zamierzałaś?
Zacisnęła usta, a kiedy Gage się skrzywił, westchnęła z rezygnacją.
- Wydało mi się, że to nie bluszcz, tylko wąż. Chciałam przed nim uciec.
Przyjrzał się jej uważnie. To wyjaśnienie nie było pozbawione logiki.
Zwłaszcza że boi się węży. Ale tylko dlatego narażać życie...
Potrząsnął głową, zamruczał coś do siebie, czego nie zrozumiała. Ruszył
w kierunku przeciwnym do tego, gdzie poszli żołnierze.
- Nie wierzysz mi? - Była urażona. Uśmiechnął się ponuro.
- A mogę? Udowodnij, że tak. Wtedy porozmawiamy. Dziewczyna z
godnością uniosła brodę. Milczała z uporem. Gage wzruszył ramionami.
- W takim razie, cherie, będę cię mieć na oku, póki stąd nie wyjdziemy.
- A ja ciebie. %7łebyś nie wpakował nas w jeszcze większe tarapaty.
Zaparło mu dech.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Uśmiechnęła się z satysfakcją.
- To nie ja prowadziłam samolot - oświadczyła i ruszyła przed siebie.
Podziwiał jej zuchwałość. Nic sobie nie robi z jego ostrzeżeń. Sama
atakuje.
- Samolotu się nie prowadzi! - zawołał za nią i pokręcił głową. Być w
takiej fatalnej sytuacji i jeszcze mieć odwagę. Zachwycała go. - Chyba ze mną
marnie - mruknął sam do siebie.
- 52 -
S
R
ROZDZIAA PITY
- W tym rejonie żyją węże z rodziny dusicieli. Boa i pytony. Wiedziałeś o
tym?
Dlaczego to nie daje jej spokoju? - zastanowił się Gage, zatrzymując się,
by otrzeć pot z czoła. Oparł się o drzewo, opuścił rękę z maczetą.
- Niektóre z tych węży spotyka się nawet w zachodniej części Stanów, ale
mniejsze niż te tutaj. Nie są jadowite. Zabijają ofiarę, dusząc ją.
Dobrze, że przynajmniej oszczędza mu szczegółów. Chociaż wystarczy
sam widok jej miny.
- Jak taki cię dopadnie, zostawi z ciebie tylko marne resztki. W sam raz,
żeby zapakować w kopertę.
Ale ta dziewczyna ma wyobraznię! Im szybciej ją uciszy, tym lepiej.
- Jak na osobę, która nie przepada za wężami, wyjątkowo lubisz mówić na
ich temat.
Wpatrywała się w gęstą ścianę zarośli, ale na te słowa odwróciła się w
jego stronę.
- Uważam, że należy zdawać sobie sprawę z grożących niebezpieczeństw. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •