[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kawałka nosa.
- Cyn, przecież to głupota! - pisnął Gordon. Mutacja chyba nigdy mu się nie skończy. - Nikogo nie
interesuje, że się obści-skiwałaś z tym czternastolatkiem, malinki za tydzień ci znikną, a w gruncie
rzeczy to jest bardzo se... auu! - Płaska dłoń Cynthii z głośnym klaśnięciem wylądowała na
policzku Gordona. -To bolało!
- Biedna Cynthia - wyszeptałam. - Jak się jeszcze dowie, że jej ubóstwiany pan Whitman zwolnił
się z pracy, będzie zdruzgotana.
- No, dziwnie będzie bez Wiewiórki. Może się nawet zdarzyć, że teraz angielski i historia zaczną
nam sprawiać przyjemność. - Leslie wzięła mnie pod rękę i pociągnęła w stronę schodów. - Ale
chciałabym być sprawiedliwa. Nie znosiłam go - kobieca intuicja, można powiedzieć - ale jego
lekcje nie były wcale takie złe.
- Nic dziwnego, przecież widział to wszystko na żywo. - Xe-merius leciał za nami z łopotem.
Gdy szłyśmy na górę, poczułam narastający smutek.
- Pozory mylą - powiedziała Leslie. - Teraz wiemy, że to przysłowie jest prawdziwe. %7łyczę mu,
żeby zgnił w kazamatach Strażników. O, Cynthia z rykiem leci do toalety! - Zaśmiała się. - Ktoś
powinien opowiedzieć jej o Charlotcie, na pewno od razu poczułaby się lepiej. A gdzie właściwie
jest twoja kuzynka? - Leslie rozejrzała się.
- U onkologa! - wyjaśniłam. - Próbowaliśmy delikatnie wytłumaczyć ciotce Glendzie, jakie są
powody mdłości Charlotty, zielonego odcienia jej twarzy, fatalnego humoru i okropnego bólu
głowy, ale zjawisko kaca jest całkowicie obce ciotce Glendzie, a już na pewno jeśli miałoby
dotyczyć jej idealnej córki. Jest święcie przekonana, że Charlotta ma białaczkę. Albo guza mózgu.
Dziś rano nie uwierzyła też w cudowne ozdrowie-nie, i to mimo iż ciocia Maddy dyskretnie
podsunęła jej broszurę o obchodzeniu się z nastolatkami w wieku dojrzewania i o alkoholu.
Leslie zachichotała.
- Wiem, to jest naprawdę wstrętne, ale chyba można mieć czasem trochę mściwej satysfakcji, nie
tworząc sobie od razu zlej karmy, no nie? Tylko troszkę. I tylko dzisiaj. Od jutra będziemy znowu
miłe dla Charlotty, prawda? Może byśmy ją skojarzyły z moim kuzynem?
- Jeśli chcesz trafić do piekła, zrób to. - Wyciągnęłam szyję, żeby ponad głowami uczniów rzucić
okiem na niszę Jamesa, i choć niczego innego się nie spodziewałam, poczułam w sercu
ukłucie.
Leslie ścisnęła moją dłoń.
- Nie ma go, prawda? Pokręciłam głową.
- To chyba znaczy, że plan się powiódł. Gideon będzie kiedyś dobrym lekarzem.
- Chyba nie ryczysz z powodu tego snobistycznego fajansia-rza? - Xemerius fiknął ponad moją
głową koziołka. - Dzięki tobie mógł wieść długi i spełniony żywot, w trakcie którego bez wątpienia
doprowadził całą masę ludzi do białej gorączki.
- Tak, wiem - powiedziałam, wycierając dłonią nos. Leslie podała mi chusteczkę. A potem
zobaczyła Raphaela
i pomachała do niego.
- Ale masz jeszcze mnie! Do końca twego życia wiecznego - powiedział Xemerius, obdarzając mnie
pocałunkiem. -Jestem znacznie bardziej cooł. I bardziej grozny. I bardziej przydatny. I będę jeszcze
wtedy, gdy za dwieście czy trzysta lat twój nieśmiertelny chłopak się rozmyśli i poszuka sobie
nowej dziewczyny. Jestem najwierniejszym, najpiękniejszym i najmądrzejszym towarzyszem,
jakiego można sobie wymarzyć.
- Tak, wiem - powtórzyłam, idąc dalej i obserwując, jak Raphael i Leslie witają się ze sobą, to
znaczy obowiązkowymi dwoma całusami w policzki, co Raphael sprzedał nam jako typowe
francuskie przywitanie.
Jakoś im się udało zderzyć się przy tym głowami. Xemerius bezczelnie wyszczerzył zęby.
- Ale jeśli czujesz się samotna: może byś sobie sprawiła kota?
- Może pózniej - powiedziałam. - Jak już nie będę mieszkać w domu i o ile będziesz się
zachowywał przyzwo... - Zamilkłam.
Przede mną, wprost ze ściany gabinetu pani Counter, zmaterializowała się mroczna postać. Z
wyświechtanej peleryny wystawała chuda szyja, a na niej głowa, z której spoglądały na mnie
czarne, przepełnione nienawiścią oczy hrabiego di Madrone alias lorda Vadera.
Zaraz też zaczął charczeć.
- Ach, więc tu cię znajduję, demonie o szafirowych oczach! Niespokojnie przemierzałem stulecia,
wszędzie szukając ciebie i podobnych tobie, gdyż przysiągłem wam śmierć, a Madrone nigdy nie
łamie danego słowa.
- To twój kumpel? - spytał Xemerius, podczas gdy ja z przerażenia stanęłam jak skamieniała.
- Grrrr! - zacharczał duch, wyszarpnął miecz z pochwy i wymachując nim, zbliżył się do mnie. -
Twoja krew zrosi ziemię, demonie! Przeszyją cię miecze świętego Sojuszu Florenckiego...
Przymierzył się do ciosu, którym odrąbałby mi rękę, gdyby to nie był miecz ducha. Ale i tak się
wzdrygnęłam.
- Hej, hej, hej, kolego, nie rób tutaj zadymy - powiedział Xemerius i wylądował wprost przed
moimi stopami. - Najwyrazniej nie masz bladego pojęcia o demonach. Ta tutaj to człowiek, chociaż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]