[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dotarła do salonu, przystanęła i rozejrzała się. Na wprost niej światło
dzienne wpadało przez przeszkloną werandę. Tu urządzi swoje atelier.
Gdy tylko wykarczuje część drzew, uzyska doskonałe światło od mo-
rza.
Erling gwizdnął przeciągle i stanął obok.
- Tutaj czas się zatrzymał - rzekł powoli. - Kupiłaś to w tym stanie?
Z całym wyposażeniem?
- Tak.
- Coś było z tym domem... - wspomniał znowu.
- Tak  przyznała znowu zniecierpliwiona. - Kobieta, która tu
mieszkała, zmarła, a brat okrutnie się zamartwiał. Od tamtej pory dom
stoi pusty. Prawdopodobnie słyszał pan... słyszałeś tę historię.
- Może.
Wszystkie sprzęty pokrywała warstwa kurzu. Mimo to Pauline zo-
rientowała się, że kobieta, do której należał ów dom, wcale nie była
biedna. Salon został pięknie umeblowany: stała tu sofa i stół, była ja-
dalnia, kredens i półki, lampy parafinowe i świeczniki, obrusy i chod-
niki. Zwiędłe kwiaty doniczkowe nadal stały w wazach na oknie.
Otwarta Biblia leżała na małym stoliku obok filiżanki po kawie i cze-
goś, co przypominało robótkę na drutach.
- Wygląda, jak gdyby ktoś wyszedł i zamierzał wrócić - zauważył
cicho Erling.
Pauline drgnęła. Pomyślał o tym samym co ona. Odwróciła się ku
niemu.
31
R
L
- Nigdy nie wróciła - rzekła ze łzami w oczach. Zdała sobie nagle
sprawę, że nie wie, w jaki sposób umarła Dorothea: tu, w domu, czy w
szpitalu.
Erling pogładził Pauline ostrożnie po policzku i podał jej chustecz-
kę.
- Ale teraz ty tu jesteś - odezwał się. - Dom znowu wypełni się ży-
ciem i głosami. Wiesz może, jak długo tak stał?
Pokręciła głową, wciągnęła głęboko powietrze i wyszła z powrotem
na korytarz. Zauważyła tu czworo drzwi. Otworzyła jedne z nich i jęk-
nęła. Na środku pokoju stała kołyska. Została pościelona, materiał ma-
leńkiej kołderki pokrywał kurz.
- Miała dziecko - szepnęła; nie próbowała powstrzymać łez.
- Sądzę raczej, że spodziewała się dziecka - zauważył Erling i wy-
ciągnął górną szufladę komody. - Spójrz tutaj! Maleńkie ubranka po-
układane równiutko i gotowe. Nie wygląda na to, by były używane.
Pauline przełknęła kilka razy ślinę.
- Nie wspominał nic o dziecku.
Erling objął Pauline troskliwie ramieniem.
- Czy będziesz potrafiła tu zamieszkać? - spytał. - Czy będziesz
umiała usunąć jej życie i wprowadzić się z własnym?
Jakich dziwnych użył słów? Trafiły ją w serce. Ostrożnie uwolniła
się spod jego ramienia i poważnie skinęła głową.
- Ale nie zamierzam niczego wyrzucać - zdecydowała. - Rzeczy
Dorothei tu zostaną. Na strychu.
Uśmiechnął się, zaszkliły mu się oczy. A może jej się tylko zdawa-
ło? Wyszli ponownie na korytarz i otworzyli drugie drzwi. Prowadziły
do kuchni. Oboje przystanęli w milczeniu. Dorothea musiała umrzeć
jesienią. Wyglądało na to, że zamierzała robić dżemy i soki, ponieważ
na blacie stały słoiki i butelki. Niektóre pełne, inne puste. Na niewiel-
kim stoliku przy oknie stały nadal dwa kubki na kawę, każdy po jednej
stronie, jak gdyby miała gościa, a na środku dzbanek z kawą. Pauline
rozejrzała się. W przeszklonej szafie dostrzegła serwis i poustawiane
R
L
rzędem na półce kubki z niebieskim wzorem. Na haku wisiał fartuch
kuchenny.
- Pomyśleć, że jej brat zostawił tak to wszystko! - westchnął Erling
i bezradnym ruchem przesunął dłonią po włosach.
- Nie mam brata - rzekła cicho Pauline. - Może tobie łatwiej by było
postawić się w jego położeniu. Gdyby Emily...
- Raz już ją straciłem - przerwał jej.
- Przepraszam. Nie pomyślałam o tym. Straciłeś ją i odzyskałeś.
Erling zgarnął kurz z dzbanka na kawę.
- To mi przypomina o mieszkaniu w hotelu - wyznał ledwie sły-
szalnie. - Ale to jednak nie to samo. Tam sprząta się i przygotowuje
pokój do zamknięcia. A tutaj wszystko stoi tak jak kiedyś. Jej brat
chyba wcale tu nie zaglądał po śmierci Dorothei.
- Czy twój ojciec zamknął mieszkanie, nie wynosząc sprzętów?
- Tak, po śmierci matki. Lecz poczynił pewne przygotowania. I za-
brał ze sobą swoje rzeczy.
- I nigdy nie sprzedał hotelu, mimo że nie miał zamiaru go prowa-
dzić.
- Właśnie.
- Wiesz, przyjazd do Hotelu pod Białą Różą był najmądrzejszą de-
cyzją w całym moim życiu. To mnie tu doprowadziło. Do miejsca,
które ma się stać moim domem.
- Nie boisz się upiorów?
Znowu w jego oczach pojawił się ów żartobliwy błysk, ale zmie-
szany z czymś jeszcze.
- Nie, nie wierzę w takie rzeczy - odparła i pomyślała, że zachowa
te śliczne kubki z niebieskim wzorem.
- To, co ludzie czasem nazywają upiorami, to nic innego jak dawne
wspomnienia. Nasze zmysły płatają nam najbardziej niesamowite figle.
- To prawda.
- Jutro postaram się o robotników, jak mówiłam. Następnym razem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •